środa, 31 lipca 2019

To życie


ŚMIECH
Panie, chroń mnie przed świętym spokojem.

Bo gdy osiągnę święty spokój,
Niezakłócany i nieśmiertelny
To będę patrzeć skądś z wysoka
Sponad obłoków albo wyżej
Na ziemskie sprawy i kłopoty.
Wnikliwie zbadam protokoły
Moich wyczynów i postępków.
Uważnie przejrzę katalog łez.
A potem śmiać się będę!
Och! jak ja się będę śmiać
Z tych łez i zmartwień swego życia.
I szkoda tylko, że nikt nie usłyszy
Mojego śmiechu.

Ale na razie nie jest mi do śmiechu,
Bo ludzkie sprawy takie trudne,
Nie zawsze można je ominąć.

sobota, 27 lipca 2019

Słowa na codzień i od święta

SŁOWO


Ostatnie słowo jeszcze się nie narodziło,
A pierwsze ledwo daje się zinterpretować.
I jest jeszcze grą na dole dla wszystkich.
Zróżnicowanie zalśni dopiero ponad nami.
To, co wydawało się niepodzielne, rozpada się,
A w najmniejszym jeszcze zrodzi największe.

Mnożą się słowa
Między pierwszym a ostatnim znaczeniem.
A wszystkie zostaną wyważone i policzone.

Mocno trzeba wprzeć się w ziemię
I wyreżyserować pozasceniczne życie.
W zapyziałe pielesze wpychać tragedie,
A na scenie błyskotliwe toczyć kwestie
O pogodzie, o polityce, o niczym ważnym.

Między pierwszym a ostatnim słowem
Trwa fatalizm starogreckiego teatru,
Jednostka walczy z przeznaczonym
Losem, chwalebnym albo marnym.
I chociaż chór grzmi ostrzeżeniem
A ślepy wróżbita wieszczy,
Los się wypełnia.

Ale tu i teraz nie ma chóru, a jeśli jest, to niemy.
I wieszcza ślepego nie ma, bo ledwie zaczął
Wiązać, zamilkł w udręce wielości znaczeń.

czwartek, 25 lipca 2019

Lekarstwo



RECEPTA NA SZCZĘŚLIWE ŻYCIE

Nie gromadzić pamiątek z podróży.
Z czasem obrosną kurzem niepamięci.

Nie zapamiętywać przykrych incydentów,
Od razu odsyłać je w głęboki niebyt.

Nie słuchać plotek,
Bo zawsze niosą niepokój.

Nie ubolewać nad stratą.
Strat nie da się uniknąć.

Nie płakać na pogrzebach.
Zmarły nie widzi naszych łez
I nie pogrążać się w żałobie.
On nie potrzebuje naszego żalu.

Nie gromadzić albumów.
Po latach bohaterowie stają się nierozpoznawalni.

Nie pisać pamiętników,
Bo nikt ich nie czyta.

Nie kupować przedmiotów,
Gdy można się bez nich obejść.

Niczego nie żałować.
Za niczym nie tęsknić.

wtorek, 23 lipca 2019

Na poboczu życiowej drogi

OBOK ŻYCIA

Wciskam się w obcy świat
nie swoje drzwi otwieram,
żeby ze smutku nie oszaleć.
O poranku oczekuję na cudze życie,
obrzeżami wypełniam swoje dni
Wieczorami przeszukuję wspomnienia,
pukam w krwioobieg obumarły
z uśmiechem żebraka na ulicy.

Granica krucha od miłego gościa
do natrętnego intruza.
Jak struna dotyku palca,
czekam na słowa,
badając pod mikroskopem podejrzliwości.
Uśmiechy zbieram do kolekcji
i buduję nadzieję z cudzego życia.

Z życia wzięte

NOWE OPONY

"Hallo? Czy połączyłem się z warsztatem samochodowym?" - głos w słuchawce jakiś taki niepewny,, jakby niezdecydowany.
" Tak. W czym problem?" - mechanik rzeczowo podchodzi do wszelkich telefonów, Rozmowa ma być krótka i konkretna.
"Bo mój samochód nie chce palić. Jak stanąłem i wyłączyłem silnik, to już mi nie odpalił" -szybko informował kierowca, starając się dostosować do rzeczowości mechanika.
"Rozumiem, ale ja panu na odległość, telefonicznie, nie pomogę. Gdzie panu ten samochód stanął?" - mechanik chciałby jak najszybciej zakończyć rozmowę, bo trzeba pracować.
"No tu, w Supsku. Przyjechałem z Warszawy i nie mogę wrócić." - w słowach słychać było desperację.
"No, dobrze. Musi mi go pan przyholować do warsztatu. Obejrzymy, sprawdzimy i postawimy diagnozę. Ma pan kogoś, kto panu przyciągnie pojazd?"- mechanik się spieszył.
"Tak. Szwagier mi go podciągnie. To kiedy mogę się u pana zjawić?" - w głosie rozmówcy można było usłyszeć wyraźną ulgę.
"Najlepiej we wtorek z samego rana. W warsztacie jestem od siódmej. A co to za samochód?" - mechanik zbierał już najpotrzebniejsze informacje. Będzie miał kilka dni na zastanowienie się nad przypuszczalną awarią.
"To opel z 2005 roku. Ale ma nowe opony" – skwapliwie poinformował właściciel unieruchomionego pojazdu.
" To jesteśmy umówieni" – rozmowa została przerwana. Zanotował w notesie termin i markę samochodu oraz defekt według informacji klienta.
Minęło pięć dni. Mechanik przygotował miejsce na warsztatowym parkingu i czekał na pojazd, żeby zdiagnozować, określić potrzebne części i w razie czego zamówić. W tym czasie z impetem wjechała na parking piekarnia. Ponoć zgubiły się biegi. Ponadto cztery pojazdy czekały na wolne miejsce na podnośniku. Dwa na podjeździe na części, które miały lada moment być dostarczone przez kuriera. Mechanicy uwijali się, bo terminy..., bo obiecali..., bo każdemu zależy na jak najszybszej naprawie. Opróżnić parking, bo w kolejce są następne pojazdy umówione na termin.
Około południa przed bramą zatrzymał się samochód holujący opla. Do warsztatu wszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna.
"To ja dzwoniłem w środę do pana". - Gabaryty faceta nie pasowały do niepewności w głosie.
"Acha! Opel 2005?" - upewnił się mechanik. I nie czekając na potwierdzenie- "No to chodźmy. Zajrzymy, co tam się stało."
Przy samochodzie, owym oplu, stał drugi, pewnie kierowca holujący.
"Tylko dlaczego nie wjechał na parking, lecz zatrzymał się w bramie? - myślał mechanik.
"Podnieś pan maskę silnika." - polecił fachowiec. Właściciel pośpiesznie wykonał polecenie.
Mechanik pochylił się nad ...? Właśnie. Zaniemówił na chwilę, bo pod maską była tylko połowa silnika, i to przykryta jakimś workiem, który pospiesznie zdjął ten drugi. Nie było wałka rozrządu, pompy, nie mówiąc o pokrywie silnika. Badającemu odjęło mowę. Patrzył z niedowierzaniem. Obok stało dwóch facetów. Też bez słowa. Przez moment cała trójka patrzyła w milczeniu. W końcu mechanik odezwał się, starając się ukryć irytację:
"Jak on ma jechać, jeżeli tu nie ma połowy silnika. Gdzie są rozebrane części" – wykrztusił.
"Trochę jest w bagażniku" – To ten drugi podpowiadał, bo właściciel stał bezradny.
Po otworzeniu bagażnika znalazła się tam pompa, pokrzywione, wyłamane części, lekko przerdzewiałe, połamane, trudne do identyfikacji elementy. Ponadto kilka śrubek niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia, i jeszcze fragmenty czegoś, co też nie dało się zidentyfikować.
"Ale ja mówię panu, że on jechał. Tylko jak wyłączyłem silnik, to potem nie mogłem odpalić"
"Mówiłem ci stary, że ten samochód nadaje się na złom!"
"Ale on jechał! Założyłem nowe opony." - upierał się właściciel
Mechanik patrzył z niedowierzaniem na obu. Czy oni sobie z niego kpią? W żadnym wypadku w takim stanie nie mógł jechać. Nie odzywał się, bo co można powiedzieć? Części w bagażniku, i to nie wszystkie.
Właściciel upierał się, że auto jechało. Holujący powtarzał, że auto powinno trafić na złom, bo i skrzynia biegów zaraz też wypadnie.
"Panie, ja nie mogę zdiagnozować, bo najpierw musiałbym go złożyć, a już widzę, że brakuje części. A nawet jeśli go złożę - czego robić nie będę - to koszt tego przewyższy wartość pojazdu"- próbował mówić spokojnie. Cały czas podejrzewał jakiś żart. Ale z niego? To niemożliwe. Nie znają się, nigdy się nie spotkali. Właściciel nie rozumie, że na połowie silnika nie pojedzie? Jego pięcioletni syn wie o tym.
" Na złom? Ale ja założyłem nowe opony" - oponował rozczarowany właściciel.
Mechanik nie wypowiadał się. Nie próbował wytłumaczyć. Pożegnał się i wrócił do warsztatu, zostawiając ich przy aucie. Po godzinie wyjrzał z warsztatu. Aut nie było. Chwilę postał, zastanawiając się, czy to był żart? Nowe opony!

Brać

     Brać

Z życia brać, co się da.
Na szczyt się pchać,
Bo kto się wzniósł,
Ten pluje w dół

Chrząszczem być,
Szczypcami ciąć.
I po drabinie piąć
Natrętów spychać w dół.

A potem piach,
I kilka słów.
Czasami znicz
I nędzny kwiat.

poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozczarowania

     Rozczarowania każdego dnia towarzyszą nam i sprawiają przykrość. A to nie udało się ciasto,... naleśniki wyszły gumowe,... nie było w sklepie ulubionego napoju,... sąsiadka miała złośliwy nastrój,... i tak można w nieskończoność biczować się swoim nieudanymi działaniami, spotkaniami.
     Drobne niepowodzenia coraz częściej urastają do rangi problemów. To starość i kolejne ubywanie obowiązków. Nuda wynikająca z ograniczeń fizycznych ciała. Dawniej przechodziło się od jednej czynności do drugiej i tak przez cały dzień, bo należało ogarnąć wiele spraw tu i teraz. Moment nieudanego spotkania, przedsięwzięcia przechodził w przeszłość, niknął w niepamięci.
     Czy ja się zastanawiałam dawniej nad nieudanym ciastem?  Nie. Po prostu próbowałam jeszcze raz i jeśli nie wyszło, wyrzucałam przepis. Czy martwił mnie zły humor koleżanki?  Nie. przeczekiwałam spokojnie jej nastroje , nie analizując powodów.
     Teraz zastanawiam się nad każdym nieudanym wejściem. Dlaczego?, czy to moja wina?, czy jest coś, co sama sknociłam?  I nie chce za bardzo zniknąć w cieniu.
     Szukanie dziury w całym to pesymizm, czy starość? Nadmierna wrażliwość to cecha powiększająca się, czy malejąca wraz z wiekiem. Analizowanie przyczyn takiego stanu rzeczy to nadmiar czasu, czy braku poważniejszych kłopotów?
     Gdyby jednakże nie było takich uczuć rozczarowania to chyba nie byłoby zadowolenia z drobnych udanych spraw?.
     Zauważyłam, że wraz z wiekiem coraz bardziej wyolbrzymiam potknięcia  a pomniejszam sukcesy. . Wiekowość nadchodzi wielkimi krokami.
     

czwartek, 2 maja 2019

Powrót do normalności

     Skończył się czas refleksji, zadumy i myślenia o wzniosłych sprawach. Przeżyłam jakoś i  czas przedświąteczny, i Święta, i okres poświąteczny. I nawet porządnie się nie spłakałam. Nie miałam okazji porozczulać się nad sobą. I dobrze. Życie błyskawicznie wróciło do normalności. Słońce i ciepło znacząco przyspieszyło wegetację roślin. Zaczął się szturm na ogródki, sadzenie kwiatów, ozdabianie tarasów, balkonów i czego tylko się dało. Ach, jak ja to lubię - oczywiście oglądać, podglądać, czasami podpowiadać. Obsadziłam również, co się dało. Ale nie podoba mi się to, co sama wymyślę lub od kogoś ściągnę.
     Normalność. W wiadomościach nic ciekawego, dyskusje jałowe i w zasadzie to nie wiem czego dotyczą. Niby mają dotyczyć strajku nauczycieli, sytuacji uczniów, ale ja mam wrażenie, że chodzi o to, by komuś przyłożyć, upokorzyć, udowodnić słuszność lub niesłuszność czegoś - czego? - nie wiem. No cóż, już dawno zrozumiałam, że ci w telewizji wiedzą coś, czego ja nie mogę dostrzec z drugiej strony.
     Ala namawia mnie na wizytę w Stanach. To jakaś alternatywa  - pobyt wśród ludzi, którzy nie za bardzo wiedzą, gdzie ta Polska leży.A już zupełnie nie znają realiów. Amerykanie nie mówią o polityce, nie interesują się tym co dzieje się poza granicami - wiadomo - mocarstwo i dyktator. Śmieją się z prezydenta, organizują parady - połowa nie ma pojęcia , z jakim celu. Spotykają się w knajpach i parkach lub na wyprzedażach. Pracują dużo i próbują oszukać fiskusa. Przybysze ostro się uczą i to wszędzie: w parku, w starbaksie,  w bibliotekach, na przystankach, w autobusach i kolejkach. Emerytowane panie organizują festyny własnych wyrobów, wystawy rękodzieła i zbiorowe wyjazdy na wyprzedaże garażowe. Mężczyżni też się spotykają i też aktywnie spędzają czas. Wielu emerytów znajduje sobie jeszcze dorywcze prace. I na tym tle powszechna życzliwość, chęć pomocy, uśmiech zawsze i wszędzie i to słynne "hallo".

sobota, 13 kwietnia 2019

Dobro

     Już od dawna zastanawia mnie, dlaczego wokół nas jest tyle zła i niegodziwości. nie tylko wokół, ale wszędzie słyszy się o aktach zła. Prasa zamieszcza obszerne reportaże o zbrodniach, przestępstwach, przekrętach i machlojkach. W telewizji tudzież słyszymy ciągle o okrucieństwie wobec człowieka, zwierząt, bezmyślności wobec przyrody. Akty zła dominują wokół nas. Tylko sporadycznie pojawia się informacja o akcie dobra: uratowanie psa z dryfującej kry, przygarnięcie zmaltretowanego zwierzaka, uratowanie topiących się ludzi przez przypadkowego przechodnia, wydostanie dzieci z płonącego domu. Czasami pojawia się informacja o zrywie społeczności i pomoc przy odbudowie domu, ale są to perełki w obliczu dominujących opisów zła. W programie telewizyjnym przeważają filmy kryminalne. Jeśli trafi się film obyczajowy to też możemy spotkać się z kimś obłudnym i złośliwym, jeśli nie popaprańcem.
     Wychodzę na zewnątrz. Życie toczy się w pośpiechu. Niewielu świat przemierza na własnych nogach. Najczęściej jedzie samochodem. Pośpiesznie wybiega z domu, wsiada do samochodu, jedzie, pracuje, wraca z pośpiechem, robiąc przystanek na zakupy. Szybko wpada do domu, zatrzaskuje drzwi i wreszcie zanurza się w fotelu przed telewizorem lub z komórką w ręku. Nie zna najbliższych sąsiadów, nieufnie odnosi się do przypadkowo napotkanych  na klatce ludzi, bo nie wie, czy to swój, czy ktoś obcy.A jeśli nawet ktoś go zaczepi, zada pytanie, zagada zwyczajnie o o pogodę, wzrusza niechętnie ramionami, czasami coś odburknie i tyle.
     A dobro jest niepozorne i  cały czas funkcjonuje wokół. Akty dobra trzymają się ludzi równie  niepozornych, ludzi, którzy się nie spieszą. Rozglądają się dookoła, zatrzymują przed drzwiami, pochylają nad siedzącym na ławce, zgadają do smutnego przed szpitalem. Na cmentarzu poprawią przewrócony stroik, zapytają o coś. Czasami usłyszą odpowiedź, czasami tylko zobaczą machnięcie ręki..Dobro też mogą dostrzec tylko ludzie, którzy się nie spieszą, którzy rozglądają się ciekawie, słuchają uważnie.
      Dobro nie jest medialne. Sąsiad w potrzebie pomógł. Zadzwonił po pogotowie, zawiózł dzieciaki do szpitala. Zrobił zakupy a żona przez kilka tygodni gotowała obiady. Matka wróciła, ale sąsiedzi mają baczenie w dalszym ciągu, bo chłopaki muszą szybko wydorośleć.
     Ta z góry przez całe miesiące kuśtykała po mieszkaniu. Od kilku dni jej nie słychać. Trzeba do niej się dostać, bo może coś się stało?. Puka, stuka i słyszy głos "Czego?". Ano niczego, ale czy potrzebna jest pomoc?. Minęła bardzo długa chwila, zgrzyt klucza , drzwi się uchylają. A tam obraz nędzy i rozpaczy. Sąsiadka z góry rozchorowała się . Był lekarz i zostawił receptę, ale nie ma kto wykupić. Ta z dołu bierze receptę, idzie do apteki a po drodze kupi mleko, chleb. Potem weźmie miseczkę zupy i idzie pod drzwi. Już wie. Trzeba pomóc, póki ktoś z rodziny nie dojedzie. Nie pyta o nic. Trzeba i już.
      Małżeństwo jedzie do lekarza na umówioną wizytę . Samochód się psuje. Właściciel warsztatu podejmuje się naprawy, a sąsiad swoim samochodem dowozi do lekarza na czas. Ani mechanik ani sąsiad nie znają tych dwoje. Lekarz, umówiona wizyta , trzeba pomóc.
      Wojtek co tydzień jeździ na chemioterapię. Nie ma go kto wozić, bo ojciec pracuje. Życzliwa sąsiadka tak układa swój plan, by zawieźć Wojtka na czas, a druga sąsiadka zabiera go, gdy wraca po pracy. Bezinteresownie. Zgrały się i pomagają. 
     Franek jest alkoholikiem. Przepija każdy grosz, ale zawsze znajdzie się litościwa dusza, która podrzuci na piwo, bo Franek nie może już bez alkoholu funkcjonować Jedno piwo a może coś zrobić.Wtedy sąsiad bierze go na podwórko i każe ułożyć drewno. A potem da jeszcze talerz zupy.
     Dobre słowo, wysłuchanie , uśmiech , wyrozumiałość, życzliwość a przede wszystkim umiejętność dostrzegania, że ktoś może potrzebować takiej drobnostki.Tylko, że to co dla jednych jest drobiazgiem, błahostką  dla innych może wielkim dobrem.   Możemy je czynić, ale też zbieramy takie drobne przysługi. Jesteśmy przez chwilę wdzięczni. Przez chwilę, bo szybko zapominamy i zatapiamy się w medialnych opisach zła.
  A przecież to  "Rozum i dobro nadają światu sens" - napisał  L. Kołakowski w książce "Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania" 
     .   

piątek, 12 kwietnia 2019

O cierpieniu

    J. S. Smalewski  w wierszu  "O ojczyźnie" napisał, że "Trzeba codziennej ściany cierpienia....Trzeba nam ściany płaczu...". Myślał, oczywiście o Polsce, o narodzie wewnętrznie podzielonym, rozjątrzonym, wzajemnie się opluwającym w internecie, w prasie, w telewizji. I tu zgadzam się z autorem tych słów, aczkolwiek z wielkim ubolewaniem, bo jakoś kojarzy mi się to z osiemnastowieczną publicystyką Kołłątaja, Staszica i innych światłych ludzi. Wierzę jednakże, iż Polacy dojdą do rozumu i swary "odwieszą w sieni na kołku". Tak nakazuje historyczna mądrość.
    Cierpienie, ból, bezradność i rozpacz to zaiste czynnik, który pozwala zacząć dostrzegać w życiu  to, co naprawdę jest istotne, ważne, niezbędne. Ale najpierw....
     Świetnie prosperująca firma, doskonałe, idealne dzieci, wycieczki do coraz to innych miejsc - cóż więcej trzeba? No tak! Między wycieczkami jest pracoholizm, gromadzenie rzeczy materialnych z coraz to wyższej półki. Jest też utrata przyjaciół, bo nie ma dla nich czasu. Rozluźnienie więzów rodzinnych, bo nie są potrzebni, bo częściej czegoś chcą, bo pewnie zazdroszczą,... "A poza tym to po co nam znajomi, przyjaciele. Możemy się obejść bez nich. Mamy pieniądze to i na wszystko rada się znajdzie.   Nie trzeba się nikomu  tłumaczyć, co i dlaczego. A jeszcze zechcą pożyczyć coś. Niezbyt im się wiedzie, to i z oddaniem mogą być problemy. No, ewentualnie można zapraszać na święta, niech widzą, że ciężką pracą można się dorobić wszystkiego".
     Przyszedł jednak dzień. Piękny i mądry syn zemdlał na lekcji. Pogotowie, badania, i wyrok. Nieoperacyjny rak mózgu. Pieniądze poszły na leczenie, wyjazdy do Szwajcarii, do Stanów,  do Kanady. Firma podupadła, bo nie było czasu na dopilnowanie jej, gdy trzeba było wyjechać. Pracownicy czuli się bezkarni. Jeden miał lepkie ręce, drugi był nieodpowiedzialny a trzeciemu nie zależało. Co prawda można było poprosić brata, by się zajął. Ale jak to zrobić, gdy tyle razy okazało mu się pogardę?
     W domu też nie działo się najlepiej. Obwinianie wzajemne, brak umiejętności rozmawiania. Każde z rodziców oddzielnie rozpaczało. Zdrowy syn stał z boku. Nikt nie umiał go pocieszyć. Związany z bratem , którym się praktycznie opiekował, bo rodzice zapracowani zaspokajali ich bieżące potrzeby materialne,  nie mógł sobie poradzić. znalazł sobie znieczulacz. Nikt nie zauważył, jak następny piękny i zdolny syn pogrąża się coraz bardziej.
    Po dwóch latach walki z chorobą odszedł syn. Starszy wylądował na odwyku. 
    Czy to cierpienie, rozpacz pozwoli im uratować rodzinę, tę resztkę?  Czy dojrzą wreszcie to, co naprawdę jest ważne? Czy zmienią się?
    Podobnie i Polacy. Czy dojrzą to co jest ważne, czy potrafią odnaleźć istotę ojczyzny dla wszystkich, którzy tu żyją?, pracują? bez pytania o wyznanie, orientację ?

niedziela, 7 kwietnia 2019

Kilka zdań o patriotyzmie

     Uprzedni rok i tudzież obecny obfituje w bardzo ważne rocznice. Ważne dla Polaków. Podkreśla się je na każdym kroku. Pisze się i mówi o bohaterach, co życie oddali za Ojczyznę. I ja to rozumiem. Trzeba pamiętać skąd się wywodzimy, kto nas ukształtował, co nas uczyniło takimi, jakimi jesteśmy. Pracując w szkole organizowałam  z nauczycielem historii uroczyste i mniej uroczyste akademie, apele, lekcje , by wpajać młodemu pokoleniu szacunek, podziw i pamięć o przeszłości, o ludziach, którzy ją tworzyli.
     Nadszedł rok 1989, rok przemian ustrojowych. Zmienił się pogląd na wolność. Starych bohaterów usuwano z nazw ulic, skwerów, placów, wymazywano z kart pamięci. Zmieniano podręczniki historii. I jak wszystko to i ten, okazało się ma dwa końce. Dziadkowie uczniów, którzy walczyli w szeregach I Armii Ludowego Wojska Polskiego okazali się sprzedawczykami i zdrajcami wolnej Polski, To oni wpędzili Polskę pod władzę sowiecką. A przecież szli najkrótszą drogą do Polski, do swoich rodzin i stron rodzinnych. Szli z daleka, z łagrów i więzień. Trudno to wytłumaczyć rodzinom szczycącym się bohaterstwem dziadków, a cóż dopiero uczniom klas szóstych i siódmych, dla których świat jeszcze bywa czarno-biały. Mówiłam wtedy, że liczy się przede wszystkim człowiek - Polak, co ciężko pracował przy odbudowie Polski z ruin, co nie pytał o to Co Polska może dać, lecz mówił co on Polsce daje, że ważne są intencje i pewność, że każde dobro czynione daje korzyści całemu krajowi.
     Ukazała się właśnie kolejna antologia  "Czas wykrzesać iskrę" . W doborze wydrukowanych wierszy położono szczególny nacisk na wybrzmienie patriotyzmu. A i prezentacja utworów publicznie odbyła się pod kątem właśnie umiłowania ojczyzny. Nie tylko byłam zadziwiona ale i rozczarowana. Przeczytałam wiele wierszy, chcąc się dowiedzieć o patriotyzmie czegoś, czego jeszcze nie wiem. Myślałam o sobie, że jestem normalną Polką, znającą dzieje ojczyste dość dobrze, znającą polską kulturę, mówiącą poprawną polszczyzną i zawsze przyznającą się do Polski, gdziekolwiek nie byłabym. A teraz zaczynam mieć wątpliwości, czy na pewno jestem patriotką?
     W antologii można wyróżnić dwa rodzaje patriotyzmu: męski i żeński. 
     Krótko o patriotyzmie męskim. Wiersze pisane stylem publicystycznym z nagromadzeniem rzeczowników odczasownikowych, prosto ze stron gazetowych, wypowiedzi polityków , przemówień przedwyborczych i powyborczych, okazjonalnych. Te wiersze straszą kibolami, narodowcami, katolikami i już sama nie wiem, kim jeszcze. Obok straszą wiersze prześladowaniem Polaków, katolików i wszystkich prawdziwie  miłujących ojczyznę . Są wiersze, w których ubolewa  się, że Polacy wyjeżdżają za granicę i nie kwapią się specjalnie do powrotu, a przez to kraj traci najwartościowszych ludzi. Te wiersze sieją niepokój, strach. Czarnowidztwo przyszłości. Zagrożenie.
     Patriotyzm żeński.  To najczęściej opisy rodzimych krajobrazów, rdzennie polskich klimatów ogrodowych, smaków i zapachów dzieciństwa, to wspomnienie rodzinnych stron, ciężkiej pracy i pokonywania codziennych trudności. Liryzm tych wierszy, indywidualizm przeżywania, nostalgia za przeszłością - co jest zrozumiałe, bo człek młody był, siły miał, marzenia próbował realizować -  przemawia do mnie, bo wiem, że więcej w życiu było samozaparcia niż możliwości. W tych wierszach odnaleźć można spokój i wyciszenie. Zadumę nad przepływającym czasem, poczucie  bezpieczeństwa i nadzieję,że będzie dobrze, choć nie dla nas lecz dla przyszłych pokoleń, Niechaj tylko nie "niszczą  przeszłości ołtarzy, bo na nich się jeszcze święty ogień żarzy".  
     

piątek, 29 marca 2019

Prawo wyboru

     Eutanazja - temat niezwykle delikatny i kontrowersyjny. Ten sposób świadomego odejścia w zaświaty - jeśli takowe są - budzi zażarte dyskusje w mediach. 
szczególnie, gdy ujawnią się jakieś przypadki. Bo świadomy wybór samobójstwa z pomocą medycyny tak czy inaczej ma miejsce we współczesnym świecie. W Holandii, Szwajcarii (działa klinika, gdzie za bardzo duże pieniądze można sobie kupić bezbolesną śmierć) prawnie usankcjonowano ten proceder, ale w innych państwach jest to przestępstwo i jako takie ścigane przez wymiar sprawiedliwości. Czy wolno nam się zdecydować na eutanazję, czy wolno domagać się godnego odejścia z tego padołu? Zdania są podzielone - ilu zwolenników tylu przeciwników.  
     Przeczytałam powieść obyczajową JOJO MOVESA "Zanim się pojawiłeś". Powieść raczej banalna - ot "love story". Główna bohaterka to ekscentryczna młoda osóbka, która szuka dla siebie miejsca, no i oczywiście miłości. Znajduje i jedno i drugie.
     Zatrudnia się jako osoba do towarzystwa. Okazuje się, że tym podopiecznym jest mężczyzna trzydziestoparoletni całkowicie unieruchomiony na wózku. Uległ wypadkowi, w którym uszkodzone zostały kręgi C. Nie porusza  głową, jedynie lekko może unieść palec prawej ręki. Jest całkowicie uzależniony od pielęgniarza, masażysty. Jest karmiony, pojony, myty, ubierany, przewijany, przenoszony. Funkcjonuje myślenie, mowa i wszechobecny ból. Świadomość, że miało się tak dużo  a zostało tak niewiele....
     Ten mężczyzna przed wypadkiem uprawiał sporty ekstremalne, prowadził wielką firmę, podróżował po całym świecie. Jedna chwila nieuwagi i jego świat skurczył się do łóżka i fotela. Zdecydował się na eutanazję i decyzję przedstawił rodzicom. Wybrał dokładną datę śmierci, miejsce i osoby, które powinny być wtedy przy nim. Nie chce żyć, bo takie życie jest niepełne i jeszcze fizycznie bolesne. 
     I właśnie ta ekscentryczna bohaterka zostaje zatrudniona z zadaniem odwiedzenia go od tej decyzji. Niestety, tu nawet wielka miłość będzie niepełna.  Umiera, mimo uczucia odwzajemnionego, tak, jak sobie życzył.
     Myślę, że w takich okolicznościach każdy ma prawo wybierać, że śmierć na własne życzenia powinna być dopuszczalna. Wiadomo, że usankcjonowanie prawne tego aktu jest trudne, bo istnieje zawsze możliwość do nadużyć. Hitler też stosował eutanazję wobec osób kalekich, niepełnosprawnych umysłowo. I to było ludobójstwo. Ale w wielu przypadkach pomoc w umieraniu jest aktem miłosierdzia. 
     Gdybym się znalazła w takiej sytuacji to też chciałabym umrzeć. Pocieszające jest to, że nasza służba medyczna nie ratowałaby mnie za wszelką cenę, bo ani nie jestem bogata, ani też ważna. I to jest pocieszające. Zdecydowaną większością  medycyna nie przejmuje się.
     Ale uzasadnienie takiego wyboru poruszyło mnie w tej powieści do głębi.

czwartek, 28 marca 2019

Czy się bać

     Nienawiść, złość, frustracje towarzyszą człowiekowi od zarania jego dziejów. Ale też od zarania człowiek próbuje te emocje opanować, trzymać na wodzy. Dzięki temu nie dochodzi do poważniejszych starć, bo wypracowuje sposoby rozwiązywania konfliktów. Ucywilizowane podejście do spornych tematów jest dumą współczesnego człowieka. 
      Historia uczy, że narzucanie własnych poglądów, obyczajów do niczego dobrego nie prowadzi a zezwolenie na bycie sobą, akceptowanie inności daje niewymierne korzyści. Już Aleksander Wielki podbijając wschód, pozwalał  na zachowanie swoich bóstw, obyczajów i rytuałów. Toteż nie obawiał się buntu podbitych plemion. Przejmował od nich, to co było dobre i korzystne dla jego potęgi. Był mądrym władcą. Jego mądrości nie odziedziczyli następcy i to wielkie dobrze zorganizowane imperium upadło. Czyż i teraz tak się nie dzieje? Asymilacja poprzez poszanowanie, tolerancję  na pewno da większe efekty, niż zwalczanie, przymuszanie do jedynej prawdy.
     Na wczorajszym spotkaniu W Bibliotece Miejskiej doznałam wstrząsu. Miast delektować się pięknym słowem, liryczno-romantycznymi obrazami zamkniętymi w wierszach, czasami nieporadnych ale przecież szczerych, znalazłam się na wiecu politycznym - szumnie zwanym patriotycznym. Kolejny raz przywołano słowa Bóg, Honor, Ojczyzna, bo ostatnie lata najeżone są rocznicami, o których należy pamiętać. Owszem, pamięć jest ważna. Ale te wydarzenia są przeszłością i moim zdaniem, powinny zostać uczczone uroczystymi akademiami, apelami w szkołach i przed pomnikami, a nie na kameralnych spotkaniach w bibliotece. Oczekiwałam wierszy czytanych przy świecach, muzyce, choćby z kasety, uniesienia  aż do łez. Prawie wszystko było - muzyka, obrazy w ciepłej kolorystyce, storczyk , recytacja i śpiew dziewczynki, co pół serca wyrwał. Fakt, świec nie było. Ale muzyka skrzypiec!!!( Ach! Dlaczego ja nie mam słuchu, nie umiem grać).
     Są wokół nas ludzie, którzy kogoś nienawidzą: sąsiada, co ma szczekającego psa, albo lepiej mu się wiedzie, rodzinę, bo jest zazdrosna i pazerna, siostrę, bo nie jest taka, jaką chciałoby się widzieć, pijaka, co bezczelnie żebrze, sąsiadkę z naprzeciwka, bo plotkuje, ... Można znaleźć tysiące powodów, dla których ktoś kogoś nienawidzi. Ale są to konkretne osoby, znane z imienia i nazwiska. I najczęściej ta nienawiść jest nieszkodliwa, jednoosobowa i w społeczności wiejskiej, miejskiej, ulicznej, osiedlowej nie ma znaczenia, nie urośnie.
     Źle się jednak dzieje, gdy nienawiść skierowana jest do grup społecznych, religijnych, politycznych, nacji, ras, czy orientacji seksualnych. Z takiej nienawiści rodzi się zło. Nikt nie zna osobiście obiektów niechęci, raczej nie odróżni Żyda od Niemca, wierzącego od niewierzącego, homoseksualisty od heteroseksualisty. No chyba, że czarnego, żółtego, czerwonego, czy miedzianego - czyli rasy. Obiekt nienawiści jest anonimowy. Nie znamy jego imienia, ba,  nawet twarzy a jednak wypowiadamy się , grozimy. Na jakiej podstawie?
     To jest groźne, bo ludzie potrzebują adrenaliny.Łakną przygody we wspólnocie. I teraz tylko niech się pojawi jakiś charyzmatyczny przywódca, trochę pokrzyczy, rzuci kilka haseł, trochę przykładów i mamy fanatyczną bojówkę, co najpierw kije , potem kamienie,...W grupie zawsze rośnie eskalacja. Czyż nie tak było z wszystkimi wielkimi pogromami, przewrotami, rewolucjami?
     Myślałam, że wiersze są po to, by uwznioślić myśl, unieść ją ponad przyziemne sprawy, poderwać ku niebu. A na spotkaniu???

 

sobota, 23 marca 2019

Z odległej przeszłości

     Pojechałam odwiedzić brata. Taki ładny dzień. Pogadałam trochę do niego, popsioczyłam i jakieś licho podkusiło mnie, by pochodzić po tym cmentarzu. Natknęłam się na grób dawnego znajomego rodziców . Stary Gierlach. 
     Incydent w Zatoce Świń. W szkole nauczycielka mówiła, co powinniśmy zrobić w razie wojny. Po usłyszeniu alarmu powinniśmy przylgnąć do ściany pod oknami, zamknąć oczy i czekać, aż alarm zostanie odwołany. 
     O wojnie rodzice rozmawiali czasami w domu, ale nikt z nas nie wierzył, że mogłoby się to przydarzyć. Teraz groźba była realna. W nocy zmobilizowano tatę. W szkole okazało się, że zabrano wszystkich mężczyzn.  Powiało grozą . Mama płakała i modliła się. W szkole też nie było lekcji. 
     Biegiem wróciłam do domu, bojąc się, że nie zastanę mamy, że coś się stanie i będę sierotą, że brat i siostra ....
Na szczęście mama była w domu, brat bawił się pod lipą, a siostra spała. Ale w kuchni  przy stole siedział Stary Gierlach . Płakał. Zazwyczaj o tej porze był w lesie. Pracował przy czyszczeniu lasu z chrustu. Zawsze sam. Daleko od ludzi. Był dziwakiem i unikał ludzi, chyba, że sobie popił. Wtedy mógł się pojawić , ale to sporadycznie się zdarzało.
     Otóż siedział w kuchni płakał i opowiadał . 
przycupnęłam przy maminych kolanach, szczęśliwa, że nie jestem jeszcze sierotą. Mama pogłaskała mnie po głowie. Dopiero po chwili doszły do mnie słowa Starego Gierlacha. Opowiadał o swoim pobycie w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Pokazywał numer wytatuowany na ręce i mówił,..  mówił o cierpieniach, o bólu, o głodzie, o biciu, o karach , o torturach, o śmierci swojej żony, o tysiącach trupów, które widział, o wielkich psach, co zagryzały na rozkaz ludzi, o transportach ludzi prowadzonych do komór gazowych,... Opowiadał i płakał, a mama z nim. Niewiele z tego pamiętam, niewiele też rozumiałam, ale swoje przerażenie czuję do dziś.
     Dopiero po jakimś czasie mama powiedziała mi, że Stary Gierlach, jej sąsiad z rodzinnej wsi spędził dwa lata w obozie. Cudem przeżył . I nigdy nikomu nie opowiadał o tym. A wtedy wyrzucił to z siebie.
     Literaturą wojny i okupacji zainteresowałam się po wielu latach. Czytałam wszystko, co mogłam znaleźć: pamiętniki, wspomnienia, relacje, opisy, wywiady. Byłam na wycieczce w Muzeum Oświęcimskim i w Sztutowie. "Ludzie ludziom zgotowali ten los". Próbowałam zrozumieć potrzebę okrucieństwa, bestialstwo, nienawiść człowieka do człowieka. Jak to możliwe?
     O łagrach i stalinowskiej polityce eksterminacji własnego narodu i nie tylko, wiedziałam dużo wcześniej, niż moi rówieśnicy, bo w mojej rodzinie byli też więźniowie , zesłańcy, którzy wydostali się dzięki utworzeniu WP Berlinga ale i Andersa. O okrucieństwie własowców i Ukraińców też dużo wiedziałam. Z opowieści ludzi, szeptanej,  przekazywanej okazjonalnie z zastrzeżeniem.
     A teraz? Incydent z Zenkiem, dylemat z Banderą ,...narodowcy, neonaziści...
     Nie mogę słuchać, czytać, patrzeć. Nie oglądam filmów. Jeśli pojawia się w książkach epizod obozów, łagrów dopada mnie, obezwładnia przerażenie, strach, ból, cierpienie tych ludzi. Fizycznie czuję to wszystko. Jakby mnie to spotkało.  Podświadomość umęczonych, zagłodzonych zakatowanych domaga się ...nie wiem. Może rocznice powinny być obchodzone przypomnieniem nie tylko bohaterstwa, ale też cierpienia?
     Ale nasza codzienność też jest pełna aktów nienawiści. Ludzie szybko zapomnieli o tym, co kiedyś "ludzie ludziom...". Czy człowiek niczego nie uczy się z historii?
     Być może dlatego wyginęli neandertalczycy, mimo że lepiej byli wyposażeni ewolucyjnie  niż homo sapiens.  Byli fizycznie silniejsi, odporniejsi wytrzymalsi na chłód.  Brakowało im genu okrucieństwa i determinacji?  

piątek, 15 marca 2019

Zenek i Michał - metamorfoza

      Jestem codziennie w mojej rodzinnej wsi, ale Zenka spotkałam tylko raz, aczkolwiek cały czas tu mieszka. Przyszedł do mnie (chyba był podpity) z grubym tomiszczem pod pachą i lekko się jąkając, zacinając, bez wstępu, otworzył książkę i kazał mi czytać. Było to jakieś opracowanie historyczne, a to, co kazał mi czytać dotyczyło historii zbrodni Polaków  popełnionych na Ukraińcach.
    Czytałam machinalnie nie bardzo orientując się, w czym rzecz. Druk był bardzo drobny, a nie miałam przy sobie okularów do czytania, więc praktycznie skupiałam się bardziej na poprawnym odczytaniu wyrazów niż ich sensem. Kiedy udało mi się przeczytać  - półgłosem na jego życzenie - wydarł mi książkę z rąk i tryumfalnie wysyczał:
     "No i kto kogo mordował? To Polacy mordowali Ukraińców. My tylko się broniliśmy" 
     Patrzyłam na tego człowieka, z którym chodziłam przez osiem lat do szkoły, bawiliśmy się , odrabialiśmy lekcje, pomagaliśmy sobie nawzajem, graliśmy w szachy. 
     "Zenek, no czyś ty oszalał? Co ty z tymi historiami wojennymi.Urodziliśmy się w 1954 roku a to już było dawno po wojnie. Mieszkaliśmy tu od urodzenia i było nas dziesięcioro - Ukraińcy, Kaszubi, Białorusini , Polacy z Bieszczad, spod Lublina i czort wie skąd. Co cię napadło?"
    Stał przede mną telepiąc się i gotując ze złości. 
    Zaczęłam się bać. Na  szczęście pojawił się syn z klientem.
    Zenek odwrócił się i z książką pod pachą wymaszerował z podwórka. 
    Zastanawiałam się nad tym spotkaniem. On , który zawsze podkreślał, że jest Polakiem, chociaż dla nas wszystkich to było oczywiste - mieszkamy w Polsce, więc jesteśmy Polakami - coś mi chce powiedzieć/ udowodnić?
     We wsi było nas dziesięcioro i tylu ukończyło szkołę  podstawową w sąsiedniej wsi. Po podstawówce ukończyliśmy szkoły średnie i zawodówki i nasze drogi się rozeszły. Zenek wybył do Lęborka, Michał zaciągnął się do marynarki wojennej, Danka podjęła pracę w szpitalu, Wanda wyjechała na Śląsk, Druga Danka wyemigrowała do Niemiec i tak rozeszły się nasze drogi. Każdy założył rodzinę, gdzieś tam pracował. Wypytywaliśmy o siebie, ale kontakty?Sporadyczne i nie na stopie przyjacielskiej.  
    Po tym incydencie zaczęłam zbierać informacje. Wtedy się okazało, że Michał po odbyciu służby wojskowej , zaciągnął się do marynarki handlowej. Potem odnalazł swoją ukraińską rodzinę. Stamtąd przywiózł sobie żonę, która pewnego dnia zabrała dzieci i wróciła w swoje rodzinne strony, pojechał za nią. wyrzekł się ponoć matki, brata i stał się nacjonalistą.  
     Rozmawiałam z jego mamą , która bardzo ubolewa nad tym. nie widziała swoich wnuków. Po śmierci męża, Michał chciał ją zabrać. Nie zgodziła się wyjechać. Tu jej dobrze. Ludzie są dobrzy.
     Widuję od czasu do czasu Zenka. W gumofilcach idzie, zamaszyście stawiając kroki. Nie patrzy nikomu w twarz. Do nikogo się nie odzywa, z nikim nie rozmawia.  Ktoś powiedział, że jest chory z nienawiści. Do kogo? Za co? Dlaczego?
     Taka zmiana i tych zmian, na pozór nic nie znaczących, się boję. Dlatego każdego dnia wypatruję okruchów czynionego dobra. Kolekcjonuję je. A coraz o nie trudniej. Bo nikomu nie są potrzebne drobne okruchy. Nie są ciekawe i nie są medialne.  

sobota, 9 marca 2019

Czy już dojrzeliśmy?

O pielęgnowaniu małych ojczyzn
  
   Rok 1945. Polska granica stanęła na Odrze. Ziemie Odzyskane -  po wiekach wróciły do Macierzy. zaczął się wielki exodus  ludności ze wschodu. Jedni jechali dobrowolnie, ciekawi świata i zachodniego dobrobytu, innych przymuszono do wyjazdu, a jeszcze inni wyjeżdżali, uciekając przed prześladowaniem, przed radzieckim komunizmem. Osiedlali się zajmowali gospodarstwa poniemieckie, nierzadko wyrzucając brutalnie właścicieli. Podejrzliwi, niepewni, zagubieni w rzeczywistości darowanej  układem w Jałcie. Przywozili ze sobą obyczaje , kulturę i język stron rodzinnych. Żyli we własnym świecie, nieufnie odnosząc się do sąsiadów. Obserwowali się nawzajem spod oka, zza płotu, przez okna.
    Owszem, posyłali dzieci do szkoły, do polskiej szkoły, gdzie obowiązywał język polski. Na boisku rozbrzmiewał język polski, białoruski, kaszubski i niemiecki. Na lekcji obowiązywał tylko polski. Wielu nie rozumiało, bo w domu mówiło się inaczej. Nauczyciel chodził od domu do domu i tłumaczył, że należy mówić poprawnie, żeby dzieci szybko sobie przyswoiły , bo wszyscy jesteśmy Polakami. (A jeśli ktoś nie chce być Polakiem, to niech wraca skąd przybył - często słyszeli to Ukraińcy, Białorusini. Niemcom wręcz sugerowano wyjazd za Odrę) .Niemcy  raczej nie czuli się tu intruzami, przybyszami. Mieszkali tu od pokoleń i raptem przychodzą inni, nie wiadomo skąd i każą im się wyprowadzać, opuszczać ojcowiznę, albo starać się o obywatelstwo polskie - co nie było łatwe. Nawet po poślubieniu Polaka.
    Unifikacja języka, zwalczanie naleciałości języków regionalnych,  pomagało nawiązać więzi sąsiedzkie - najczęściej między dziećmi a przez nie z dorosłymi. Ale minęło wiele lat, żeby zawiązały się więzi, a jeszcze więcej, by odsłonięto przed sąsiadem swoje obyczaje, kulturę. Bo przecież pielęgnowano to co przywieziono z rodzinnych stron, ale za starannie zasłoniętymi oknami, w ścisłym gronie. Nieufność, niepewność co do trwałości narzuconych granic, poczucie krzywdy a i też obawa, że na jaw wyjdą grzeszki wojenne, powodowały ostrożność.
     Przyszedł jednak czas, że zanikać zaczęły odrębności, że zaczęto się dzielić tradycjami, kulinarnymi w pierwszym rzędzie, opowieściami o obyczajach, pokazywać je. Zaczęły rodzić się zupełnie nowe - mieszanina. Nowa kultura.
    Przyszedł czas wreszcie, by odrodziły się odrębności narodowe i zaczęło się wyłuskiwanie z całości sklejanej przez lata okruchów ukraińskich, białoruskich, poleskich, małopolskich, kaszubskich, ... Czy to jest dobre? I tak i nie.
    Dobre, gdy szacunek dla tradycji nie przerodzi się w nacjonalizm. A złe, gdy  zacznie temu zjawiskowi towarzyszyć pogarda dla innych, nienawiść i powroty do grzechów przodków. Czy grożą nam getta narodowościowe?