O pielęgnowaniu małych ojczyzn
Rok 1945. Polska granica stanęła na Odrze. Ziemie Odzyskane - po wiekach wróciły do Macierzy. zaczął się wielki exodus ludności ze wschodu. Jedni jechali dobrowolnie, ciekawi świata i zachodniego dobrobytu, innych przymuszono do wyjazdu, a jeszcze inni wyjeżdżali, uciekając przed prześladowaniem, przed radzieckim komunizmem. Osiedlali się zajmowali gospodarstwa poniemieckie, nierzadko wyrzucając brutalnie właścicieli. Podejrzliwi, niepewni, zagubieni w rzeczywistości darowanej układem w Jałcie. Przywozili ze sobą obyczaje , kulturę i język stron rodzinnych. Żyli we własnym świecie, nieufnie odnosząc się do sąsiadów. Obserwowali się nawzajem spod oka, zza płotu, przez okna.
Owszem, posyłali dzieci do szkoły, do polskiej szkoły, gdzie obowiązywał język polski. Na boisku rozbrzmiewał język polski, białoruski, kaszubski i niemiecki. Na lekcji obowiązywał tylko polski. Wielu nie rozumiało, bo w domu mówiło się inaczej. Nauczyciel chodził od domu do domu i tłumaczył, że należy mówić poprawnie, żeby dzieci szybko sobie przyswoiły , bo wszyscy jesteśmy Polakami. (A jeśli ktoś nie chce być Polakiem, to niech wraca skąd przybył - często słyszeli to Ukraińcy, Białorusini. Niemcom wręcz sugerowano wyjazd za Odrę) .Niemcy raczej nie czuli się tu intruzami, przybyszami. Mieszkali tu od pokoleń i raptem przychodzą inni, nie wiadomo skąd i każą im się wyprowadzać, opuszczać ojcowiznę, albo starać się o obywatelstwo polskie - co nie było łatwe. Nawet po poślubieniu Polaka.
Unifikacja języka, zwalczanie naleciałości języków regionalnych, pomagało nawiązać więzi sąsiedzkie - najczęściej między dziećmi a przez nie z dorosłymi. Ale minęło wiele lat, żeby zawiązały się więzi, a jeszcze więcej, by odsłonięto przed sąsiadem swoje obyczaje, kulturę. Bo przecież pielęgnowano to co przywieziono z rodzinnych stron, ale za starannie zasłoniętymi oknami, w ścisłym gronie. Nieufność, niepewność co do trwałości narzuconych granic, poczucie krzywdy a i też obawa, że na jaw wyjdą grzeszki wojenne, powodowały ostrożność.
Przyszedł jednak czas, że zanikać zaczęły odrębności, że zaczęto się dzielić tradycjami, kulinarnymi w pierwszym rzędzie, opowieściami o obyczajach, pokazywać je. Zaczęły rodzić się zupełnie nowe - mieszanina. Nowa kultura.
Przyszedł czas wreszcie, by odrodziły się odrębności narodowe i zaczęło się wyłuskiwanie z całości sklejanej przez lata okruchów ukraińskich, białoruskich, poleskich, małopolskich, kaszubskich, ... Czy to jest dobre? I tak i nie.
Dobre, gdy szacunek dla tradycji nie przerodzi się w nacjonalizm. A złe, gdy zacznie temu zjawiskowi towarzyszyć pogarda dla innych, nienawiść i powroty do grzechów przodków. Czy grożą nam getta narodowościowe?
cieszę się Tereso, że wracasz do blogowania. I to na interesujący mnie temat:)))
OdpowiedzUsuńJestem za odkrywaniem zapomnianych tożsamości, różnorodnością.
Pozdrawiam Cię.
OdpowiedzUsuńDzięki za, mimo wszystko, śledzenie moich przemyśleń. Pozdrawiam