poniedziałek, 1 kwietnia 2013

A to życie

    Stoi sobie moje autko przed bramą do posesji syna. Nie wjeżdżam, żeby łatwiej było mi wyjechać. Zerkam przez okno. Czerwone, zgrabne, nie za duże i nie za małe, akurat dla samotnej. Na tle śniegu wygląda przytulnie z tym swoim krótkim, czerwonym  noskiem przy kępie tui okrytych białym puchem. Spozieram i po raz tysięczny pękam z zadowolenia, że to moje, i że mam prawo do jazdy nim. Mąż byłby ze mnie bardzo dumny! Pokazuję tę swoją baśkę (75KM) Marcinkowi. Z dumą szepcę mu na ucho o zdobywaniu uprawnień. Marcinek macha tylko rączką nieskładnie i śmiesznie mruży oczy- razi go biel świata.
   Przy bramie stoi syn i synowa. Rozmawiają , śmieją się . Synowa właśnie wróciła i postawiła swój samochód koło mojego. Rudy, duży, pakowny- ma potrzeby rodziny. Mój chyba ładniejszy, na pewno. To wszak mój!
   Nagle huknęło, strzeliło, jak z wiatrówki. Mój samochód się zakołysał. Syn i synowa znieruchomieli. Co to było? Dwoma susami syn dopada aut. Ogląda oba. Jeden rzut oka: moje autko, czerwone, zgrabne, okulało na jedną nogę. Padło zawieszenie, pękła sprężyna. Po prostu nie wytrzymała, zaliczając tyle dziur na drogach.
    Marcinku, i co ja teraz zrobię?
    Marcinek właśnie wtrząchnął setkę mleczka, porządnie sobie beknął i już oczęta szykuje do snu. Jeszcze tylko, żeby sucho było. O tak, suchy pampers, pielusia przy buzi , paluszki w piąstki. Leniwe omiatanie wzrokiem otoczenia- wszystko w porządku. Szerokie ziewnięcie , jeszcze jedna próba otworzenia oczek, ... tylko do połowy udało się otworzyć. Sen zagarnął wnusia umordowanego jedzeniem i rozglądaniem się. Rozlega się leciutkie pochrapywanie. Marcinek śpi.

wtorek, 26 marca 2013

W związku z Czesiną refleksją o przeszłości

 Zaprzyjaźniony Franuszek czyścił znowu  komin, ale nim wszedł na dach przysiadł na werandzie, zapalił papierosa.Między jednym zaciągnięciem się a drugim przedstawił mi swoje plany zarobkowe. Miedzy innymi wspomniał o ekshumacji zwłok na cmentarzu.  I przy okazji opowiedział o zniwelowanych cmentarzach niemieckich. Brał udział w tych pracach.
 "Najczęściej z tych grobów wydobywa się tylko czaszki. One są twarde..ho,ho!A ja jeszcze kopał grób, na cmentarzu, po trzydziestu latach, przy czaszce były włosy, takie długachne, bo one rosną po śmierci! I trochę kości, grubszych. Teraz też będę kopał, ale insi będą zbierać kości."
 A nie boisz się?
 "A czego? Ja już tyle czaszek trzymał w rękach i nic. Jak ten niemiecki cmentarz, co w czasie zarazy chowali zmarłych, my niwelowali, to tam było czaszek... ooo! My je wszystkie do jednego dołu wrzucali i zakopali. Tam tera nie ma nawet znaku po tym cmentarzu."
 Franuszek oswojony jest ze śmiercią, zmarłymi. Przez wiele lat kopał groby na cmentarzu. Aż powstały specjalistyczne zakłady i wyeliminowały go z rynku.Uświadomił mi znaczenie historii. Przed nami byli tu inni. Pracowali, budowali, wznosili, kochali. Wiatr historii wymiótł ich i teraz nie ma nawet cmentarza, bo zostały zniwelowane. Ale po tylu latach tak trzeba . a co z tymi ludźmi, z ich bytem? To samo i nam się przytrafi?

czwartek, 21 marca 2013

Nie rozumiem, więc myślę

     Zmarli zbyt szybko od nas odchodzą. Zastanawiam się, ile trzeba czasu, by pozbyć się z serca syna, brata, szwagra? Czy serce i pamięć nie są tożsame? Czy odejście w śmierć oznacza zerwanie uczuć, więzi emocjonalnych?
     Trwają wielkopostne misje. Kolejny dzień poświęcony drogim zmarłym z rodziny. Po mszy procesja na cmentarz. Misjonarz prosi, by uczcić pamięć o zmarłych zniczem. Matka, chyba najbardziej religijna osoba, stawia znicz na grobie męża, teścia, swoich rodziców, ale nie stawia na grobie syna. Brat nie idzie na cmentarz, bo mu zimno w uszy, nie stawia świeczki ani na grobie ojca, ani na grobie brata.A nieobecności, czy też obecności i tak nikt nie zauważy, bo jest zmrok.
W tym środowisku uchodzą za prawdziwie wierzącą, głęboko religijną rodzinę. A teraz myślę, że te religijne deklaracje przycięte są do ludzkich - czytaj sąsiedzkich- opinii. Za słownymi deklaracjami, gestami kryje się pustka, wręcz Ślimakowe przywiązanie do tradycji- tak robił mój ojciec, mój dziad, mój pradziad i było dobrze....
     Wiele lat temu rozmawiałam na temat religii ze znajomą. Powiedziała,że jest niewierząca i dlatego musi być szczególnie uczciwa. Uczciwa, bogobojna i moralnie nieskazitelna, bo nikt jej nie da rozgrzeszenia. Wierzący lekkomyślnie popełnie niecne uczynki, bo wie,że ksiądz go rozgrzeszy. Nie zastanawia się nad swoim postępowaniem, nie myśli. Jeśli po czasie okaże się,że postąpił niewłaściwie, po prostu idzie do konfesjonału i zostaje oczyszczony, usprawiedliwiony. Niewierzący nie ma takiej możliwości, więc musi być uczciwy wobec siebie samego.
     Ta rozmowa zapadła mi głęboko w pamięć. To prawda. Im bardziej religijny, tym mniej godny zaufania. Przekonałam się o tym wielokrotnie.
     Wiara z rozumem to dobra spółka. Jednakże religia, która uwalnia sumienie z odpowiedzialności, chociażby przez pośredników  to już zupełnie inna kwestia, to zwolnienie z przestrzegania zasad moralnych.

piątek, 8 lutego 2013

Rozmowa trzecia

"Dlaczego rozmawiasz z tym łajzą? On cuchnie, jest brudny. Taki pijaczyna, a ty mu pomagasz. Nie brzydzisz się?
Oj, córka! On nie zawsze taki był. Kiedyś na pewno był fajnym dzieciakiem, a potem młodym człowiekiem. Miał swoje marzenia, plany. Ale coś się popsuło, coś lub ktoś nawalił i ten człowiek stał się tym, kim jest. Nie wolno pogardzać człowiekiem tylko dlatego, że jest cuchnący, brudny, pijany. Rozmawiam z nim, bo on tego potrzebuje. Pomagam mu tylko zejść z drogi. I jeszcze dam mu miskę zupy, bo jest głodny, a pieniądze przepił.
Zachowujesz się, jakbyś była temu winna, że on przepija swoje życie? Nie wstydzisz się tego?- jesteś tak elegancka i podnosisz z ziemi tego menela.
Wstydziłabym się tego, gdybym udawała, że nie widzę go. A jeśli chodzi o winę.... Skąd wiadomo, czy nie jesteśmy z jakiegoś powodu winni ? Może w swoim życiu zrobiliśmy coś, co krzywdą było? Pochylamy się nad człowiekiem, nad zwierzęciem. Pochylić się musimy zawsze nad cierpieniem, bólem nie tylko ciała, ale i duszy. To miara naszego człowieczeństwa. Nie można żyć, patrząc tylko na szczęśliwych , zdrowych i czystych."
     Pijanych w naszym otoczeniu jest coraz więcej i są coraz młodsi. Rozumiem, że każdy chce spróbować i smaku papierosa,  smaku alkoholu i zakazanych substancji. Ale spróbować nie znaczy uzależnić się.
     Szerokim łukiem omijam grupy podpitej młodzieży, na drugą stronę ulicy przechodzę, gdy zobaczę przed sobą chwiejącego się osobnika. I tylko w zaciszu domowym, bezpieczna w fotelu toczę z matką dyskusję na temat pijaństwa, uzależnienia. I słyszę : nie gardź, nie krytykuj, nie wrzeszcz, póki nie poznasz przyczyny. Bo takiemu stanowi rzeczy winien jest nie tylko on sam. Winnych jest wielu.
     Mama nie żyje już siedemnaście lat, a ja coraz częściej przypominam sobie nasze rozmowy- matki z nastoletnią córką. Bo obok zdecydowanych zakazów i nakazów,  mama zawsze miała na podorędziu mnóstwo przykładów i przypowieści. I zawsze wiedziała trochę więcej niż ja,  mimo że nie miała wykształcenia. Przykłady  pochodziły z najbliższego otoczenia- znałam je, ale ona pokazywała mi jeszcze inne ich  wymiary, takie, o których nie myślałam ja.
     Bardzo mi jej brakuje.
   

środa, 23 stycznia 2013

Druga rozmowa

"Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni" - Czy to oznacza,że nie wolno mi myśleć inaczej?
Ależ nie. Możesz myśleć inaczej, możesz o tym mówić, ale nie wolno ci zmuszać innych,by myśleli , jak ty, by zachowywali się tak, jak tego chcesz. Całe zło tego świata bierze się właśnie z takiego wymuszania. To co jest dobre dla ciebie, nie zawsze będzie dobre dla innych. Najważniejsze  jest, by nikogo  nie  skrzywdzić i nie pozwolić krzywdzić siebie. A to sztuka nie lada, żyć w zgodzie ze wszystkimi. To tak naprawdę nigdy się nie udaje, bo człowiek nie jest ani dobry ani zły, albo i dobry i zły, i potrzebuje mieć swojego boga i swojego wroga. Jak to się mówi? "Każden ma swojego żida". Jeśli będziesz bezwzględnie zwalczać swojego wroga, możesz skrzywdzić wielu. Jeśli bezkrytycznie będziesz uwielbiać, naśladować i ufać swojemu bogu to też możesz skrzywdzić i siebie  i innych.
To co? Nie ma już żadnych autorytetów, prawd bezwzględnych? To na kim się wzorować? z kogo brać przykład?
Dla każdej strony życia, dla każdego aspektu życia autorytetu szukaj gdzie indziej. Jeśli uważnie będziesz patrzeć na  dzieje człowieka to łatwo odkryjesz, że wszystko ma dwie strony- dobrą i złą. Dotyczy to i wynalazków i odkryć. I trzeba bardzo ostrożnie podchodzić do tego rozwoju cywilizacyjnego. Zobacz, taka pencylina- tobie uratowała oczy a  Marysię zabiła. Czy nie jesteś wdzięczna Bogu,że pozwolił odkryć pencylinę? Jesteś. A rodzice Marysi przeklinają Boga za to, że pozwolił odkryć to lekarstwo. I tak jest ze wszystkim. Ale przecież nie będziesz krzyczeć,że ten lek jest najlepszy, mama Marysi też nie będzie mówiła,że to trucizna. Wszystko zależy więc od tego, jakie skutki swoich czynów przewidujesz.Jeśli metoda in vitro ma dać komuś szczęście, proszę bardzo. A jeśli ma posłużyć do niecnych eksperymentów to nie.
A jeśli chodzi o ochronę poczętego? To najłatwiejsze ze wszystkich zadań- wystarczy mocna gęba do gadania. Gorzej z obroną narodzonego, bo tu już potrzebne i pieniądze i opieka długotrwała. A politykom jakoś nie starcza ani czasu, ani cierpliwości. I dlatego kazałabym się zamknąć w tych sprawach wszystkim politykom kaznodziejom emerytom i facetom. Niech się na temat aborcji nie wypowiadają ci, co jej nie muszą przechodzić z racji wieku i płci.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Rozmowy z matką. Pierwsza.

"Mamusiu!.. Czy to prawda,że Bóg jest wszędzie i zawsze?? Na polu, w lesie, nad jeziorem,.." - Matka patrzyła podejrzliwie na swoją pociechę. Po takim wstępie przeczuwała trudności, ale musiała odpowiedzieć.
"Prawda. Bóg jest wszędzie, bo to wszystko od niego pochodzi, z jego myśli i jego planów" - odpowiedziała, zastanawiając się nad możliwą pułapką logiczną, jaką mogła przygotować jej córka.
"Jeśli Bóg jest wszędzie i zawsze, to dlaczego musimy chodzić do kościoła? Przecież tu też możemy się do Niego pomodlić i nad jeziorem się możemy modlić. Chyba Jemu byłoby przyjemniej, gdybyśmy cieszyli się z tego, co On stworzył. A kościoły są takie zimne i nieruchome. "
 Tu pies pogrzebany. Jest piękna niedziela. Nie trzeba pracować, więc dziecku zamarzyło się jezioro i swawolne pluskanie w wodzie. Fakt. Obiecała taką wycieczkę, jak wszystko zostanie zrobione- w polu, w ogrodzie i w domu. Ale na wsi to prawie niemożliwe. Musi jednak coś odpowiedzieć dziecku. Myślała.
"Wiesz? Do kościoła trzeba chodzić w niedzielę, żeby podziękować za wszystko. Że jesteśmy zdrowi, że wszystko pięknie rośnie, że nie ma wojny, że chleba nam starcza,.. no za wszystko"
"Ja rozumiem, ale chyba lepiej Mu tu dziękować, by wiedział za co.."
"Kochana! To prawda, że człowiek zbudował kościoły dla Boga i tam go czci. Ale przede wszystkim zbudował dla siebie, żeby móc wszystko przemyśleć: wszystkie sprawy z całego tygodnia i w spokoju się zastanowić, co jest dobre, a co było złe, co trzeba naprawić a co jeszcze zrobić..."
"A nie można przemyśleć nad jeziorem?, albo w lesie, albo w ogrodzie? Przecież myśleć można wszędzie ?"
"Oj, dziecko. Właśnie w kościele mam trochę spokoju, gdy żadne z was nic nie chce. Siedzicie cichutko. Ja nie muszę mieć oczu dookoła głowy, nie muszę odpowiadać, podawać. Spokojnie mogę się skupić i pomyśleć od początku do końca. Nie martw się. Po kościele pojedziemy nad jezioro".
***
Byłam jak zwykle w kościele. W kazaniu ksiądz ustosunkował się, oczywiście, do zapładniania in vitro i do inności seksualnej. Zdecydowanie potępione. A ja się zastanawiam. Jeśli Bóg wszystko zamyślił, przewidział, to chyba wiedział, jakimi talentami obdarowuje człowieka? Myślę sobie,że zarówno rozwój cywilizacyjny, jak i rozwijanie dociekliwości ludzkiej znalazło się w darze od Stwórcy. Człowiek otrzymał talenty i nakaz ich rozwijania. Jeśli więc wymyślił in vitro jako sposób na bezpłodność, to widać za zgodą Boga. Kwestią moralną w tym wypadku jest tylko granica wykorzystania możliwości. Jak długo służyć to będzie uszczęśliwianiu człowieka, moim zdaniem, będzie to dobre. W chwili, gdy skieruje się ku krzywdzie, stanie się wysoce naganne. Podobnie z innością seksualną, czyli tzw. związkami partnerskimi. Nikt nikogo nie zmusza do zmiany orientacji, udziwniania życia seksualnego.
Nie lubię pietruszki, ale nie będę przecież zakazywać jedzenia jej innym. Jeśli są tacy, co lubią pietruszkę, niech ją jedzą, ale mnie nie zmuszają do tego.
Jeśli bóg nie toleruje związków partnerskich to niech sam rozlicza zwolenników. Czy to jest jeszcze tolerancja, czy już wygodnictwo?

wtorek, 8 stycznia 2013

Jak to łatwo powiedzieć

Te oczy , ogromne,  rozświetlone uśmiechem, roziskrzone, przyjazne, patrzące wokół z zaciekawieniem...
To był rzadki widok. Najczęsiej te oczy rzucały iskry złości, nienawiści, niechęci. Były odpychające, wręcz mroziły rozmówcę.
Nie umiałam dotrzeć do tej dziewczyny. Ciągle na nie. Ciągle zbuntowana i podejrzliwa. Nie ufała nikomu. Nie chciała  rozmawiać. W wieku dwunastu lat nie miała koleżanek i przyjaciół. Zawsze stała trochę z tyłu, trochę na uboczu. Nie angażowała się w żadne przedsięwzięcia.Nic o niej nie wiedziałam, poza formalnymi, typowymi, urzędniczymi informacjami.Odludek.
Była piękna upalna niedziela. Pojechaliśmy nad jezioro. Z dala od ludzi, nad maleńką zatoczką z piaskiem na dnie rozłożyliśmy koc i leżak. Tylko jeden, bo na drugi nie starczyło już miejsca. Leniwie płynął czas na drzemkach i cichych rozmowach.
Szelest kroków przerwał nasz błogostan. "To moje miejsce"- w głosie kobiety zabrzmiały nuty złości. Pod trzydziestkę , zadbana, ładna, zgrabna, rozłożyła bezceremonialnie ręcznik obok naszego koca. Błyskawicznie zrzuciła sukienkę i poszła do wody. Świetnie pływała. Minęło wiele czasu, nim pojawiła się na brzegu, zdyszana. Rzuciła się na ręcznik. Próbowałam nawiązać rozmowę. Nie odzywała się. W milczeniu poczęstowałam ją kawą i kawałkiem ciasta. Przyjęła. Podziękowała. Intrygowała mnie, ale mimo wysiłków, nie mogłam nawiązać rozmowy. Biła od niej ciągle niechęć, wręcz wrogość.
Spotkałam ją po kilku miesiącach. Przyszła do mnie w sprawie córki. Odludka. Chciała umieścić ją w OHP. Jak najszybciej.
Z punktu widzenia prawa oświatowego to było niemożliwe. Tłumaczyłam, . Wyjaśniałam. Ściana nie do przebicia. Wreszcie wyszłyśmy poza teren szkoły. Szła obok mnie z obrażoną miną. Zatrzymała się na przystanku autobusowym.
"To ja powiem. Ona musi odejść, żebym jej nie skrzywdziła. Ona jest z gwałtu. Nawet nie wiem, kto jest jej ojcem. Chciałam tę ciąże usunąć. Nie pozwolili mi. Nienawidzę jej. Nienawidzę ludzi. Zniszczyli mnie, moją przyszłość. Jeśli ona nie odejdzie szybko.... nie ręczę za siebie. Widzę te mordy każdej nocy, widzę je w jej twarzy, jej oczach. Ona mnie prześladuje" - szeptała gorączkowo.
Niewątpliwie była chora. Chora z żalu i nienawiści.
Odludek nie przyszła do szkoły. Dotarła do mnie informacja, że uciekła z domu i obecnie znajduje się w izbie dziecka, gdzieś na południu Polski. Matka w szpitalu psychiatrycznym bez możliwości opuszczenia go w najbliższym czasie.
Ktoś stanął w obronie poczętego, ale zapomniał o narodzonym. Są dwie pokiereszowane psychicznie istoty.
Jakże łatwo ustanawiać prawo z wysokości stołków, za zamkniętymi drzwiami. Z dala od ludzkich dni i nocy. Radość i szczęście skracają dni. Żal i nienawiść niepomiernie wydłużają czas.