piątek, 30 grudnia 2011

Pierwsze

  Pierwsze wspólne świeta były trochę chaotyczne. I raczej zorganizowane przez rodziny. Własną mieliśmy tylko malutką choineczkę i drobne prezenciki pod nią. I niezmiernie się cieszyliśmy, próbując budować naszą własną tradycję, czyli czego nie będzie w naszych świętach, a co bezwzględnie  zaanektujemy od naszych rodzin.
  Pierwszy małżeński sylwester też był uroczy. W wiejskiej świetlicy, udekorowanej krepowymi wstążkami, przy stoliku nakrytym papierowym obrusem, życzyliśmy sobie zrealizowania realnych celów, a w dalszej perspektywie - marzeń.
  Pierwsze święta w pojedynkę i pierwszy samotny sylwester właśnie dobiegają końca. Bez życzeń i bez planów. Po trzydziestu pięciu latach. Trudne chwile, trudne dni.I tylko w głowie plączą się słowa "pierwszy, pierwsze". Jakże one inne od niegdysiejszych! Inaczej brzmią, inne mają znaczenie, przecież to te same słowa, z tych samych głosek się składają!
 Czy plany z pierwszych świąt zostały zrealizowane? W zasadzie "zawsze się dochodzi gdzie indziej, niż się chciało". Zabrakło nam też czasu na wielkie marzenia ...Zabrakło czasu. Bezlitosna śmierć przerwała wszystko. Muszę zweryfikować plany, dostosować je na własne możliwości. I nie wiem, jak to zrobić.

czwartek, 29 grudnia 2011

To jeszcze nie koniec

Śmierć kończy cierpienie i ból, ale nie kończy kłopotów. Śmieć najbliższego członka rodziny budzi pokłady niewyobrażalnej rozpaczy. Pustkę nieobecności zapełniamy łzami i poczuciem winy. Ale to nie wszystko. Śmierć przysparza rodzinie, i nie tylko, mnóstwo kłopotów formalno-prawnych, nie mówiąc o materialnych.
Sąsiad nie może rozpocząć remontu swojego domu, bo prawny właściciel sąsiadującej posesji nie żyje, i... być może nie chciałby, żeby coś się działo za płotem. Żona nie może nic zrobić, bo mimo testamentu, formalnie nie jest właścicielem, póki sąd tego nie uzna, czyli nie uprawomocni w obliczu prawa tego, o czym zmarły dawno zdecydował. Z drugiej strony, należności od zmarłego z tytułu życia trzeba odprowadzać do instytucji, póki nie wystosuje sie odpowiednich pism z dołączonymi aktami zgonu. I tak: gmina obywatela wymeldowała z swojego rejestru na podstawie pism od wyższych instancji. Ale podległe gminie jednostki domagają się udowodnienia, że tenże obywatel nie żyje. I zaś należy pisać, dołączać kopie aktu zgonu... To jest po prostu horror. Zmarły towarzyszy mi w wędrówce po kolejnych instytucjach. Zmarły, skądinąd lubiany za życia przez sąsiadów, po śmierci zaczyna być znienawidzony. To jest chore. Za dużo praw, które niby mają chronić... nie wiem kogo, a stają się przeszkodą nie do pokonania.Żal z powodu przedwczesnej śmierci powoli przeradza się w irytację na zmarłego.

środa, 28 grudnia 2011

Wspomnienie

WSPOMNIENIE
Noc już opuścił księżyc
I lampa zgasła pod krzyżem.
Wszechobecne mrowienie
Wysysa nadzieję.
Ból i strach oczekują
Na jęk z zaciśniętej krtani.
Ucieczka we wspomnienia.
Obrazy sprzed lat. Błękitne niebo.
Zapach akacji.
Obrazy niczym szyby
Pędzącego pociągu.
Ostatni przemknął  wagon.
Wspomnienia owdowiały.

czwartek, 22 grudnia 2011

POZOSTAJE HULAJNOGA


   

POZOSTAJE HULAJNOGA


Było już grubo po dziesiątej, gdy dosiadł swego stalowego, wiernego, pamiętającego pierwszą komunię, rumaka. Trochę narowisty i nie bardzo dawał się ujarzmić na początku, a i droga jakaś tak wydawała się wąska i kręta, więc ten jego rumak na początku dość często zrzucał go z siodła. Od tych prób ujarzmienia, łapania względnej równowagi i ciągłego dosiadania, obaj czuli się zmęczeni. W końcu rumak czując iż jego pan łapie wreszcie względną równowagę, czy to od świeżego powietrza, czy też z powodu tego,iż uznał daremność protestów, posuwał się w miarę spokojnie i tylko od czasu do czasu narowił się i kierował w bok. I tak sobie jechali – pan i jego wierny wieloletni przyjaciel, zasłużony wielce i jako rower w wyścigu pokoju i jako koń w pogoniach za Indianami i transporter większych zakupów, wierny towarzysz pierwszych randek. Jednym słowem wszechstronny przyjaciel, ale nie bezkrytyczny, bo jak mu się nie podobał stan fizyczny pana, to go potrafił zrzucić z siodła. Tak więc sobie pomalutku jechali: pan pogwizdywał modny szlagier, a rower cichutko wtórował skrzypieniem i popiskiwaniem. Poruszali  się już zgodnie w rytmie przeboju.
     Zza zakrętu wyłoniły się  zabudowania, czyli do mety brakowało jakieś sto metrów. Nagle  błysnęło,  zawyło, zapiszczało zgrzytliwie i obok zatrzymał się pojazd biało-granatowy z napisem „Policja”. Bez zbędnego rozwodzenia się, sprawdzania, zabrano zaskoczonego kompletnie jeźdźca do samochodu i wywieziono gdzieś w niewiadomym kierunku. Rumaka  niefrasobliwie pozostawiono w rowie.
     Obudził się po kilku godzinach w małej celi. Dość szybko poinformowano go, że znajduje się w izbie wytrzeźwień. Został zatrzymany na drodze publicznej, gdzie stanowił zagrożenie dla ruchu drogowego z racji niefrasobliwego poruszania się po całej jezdni.
    Jeszcze tego samego dnia, po dowiezieniu przez niezbyt zadowoloną połowicę czystego odzienia, bo ta, w której owej nocy wracał, była pokrwawiona, stanął przed szacownym kolegium do spraw łamania powszechnego prawa.
    Czekając na swoją kolejkę siedział wygodnie rozparty na korytarzy urzędu  wymierzania sprawiedliwości. Obok było jeszcze kilku delikwentów, sprawców naruszenia różnych przepisów. Niezupełnie jeszcze świadom swojej sytuacji, nawiązał rozmowę z sąsiadem, który poinformował go, że został przyłapany na jeździe po pijanemu. Ależ, jaki on był pijany, jeśli wypił tylko trzy piwa. Wobec tego i on się pochwalił, że wracał w nocy ze świniobicia, że gospodyni zwyczajowo przyrządziła wyśmienitą wątróbkę, a gospodarz postawił pół literka,  i że  też został złapany. No, ale jechał na rowerze, a nie samochodem.
     „A widzisz? Na rowerze też nie wolno jechać po pijanemu.” - Poważnie poinformował go uprzejmy sąsiad.
    „Ba! Teraz to wiem! Następnym razem przesiądę się na konia. To rozumne zwierzę i nie będzie łaziło po jezdni.”  - zakpił raczej niż powiedział to poważnie. Ale zauważył kątem oka,że ktoś w eleganckim garniturze przygląda a właściwie przysłuchuje się uważnie jego słowom. Fakt! Zapaliła się w mózgu ostrzegawcza lampka. Świeciła jednak zbyt krótko i niewyraźnie, więc kontynuował, jak mu się wydawało całkiem żartobliwie, że ewentualnie sprawi sobie wielbłąda. Widział takiego w filmie, - „no, .. z tym znanym, polskim aktorem, no... jak mu tam , na S....jakoś tak”.
     „No !” - towarzysz pokiwał niepewnie głową. Też chyba coś słyszał i widział z tym wielbłądem, ale nie chciało mu się wysilać pamięci. Po tych trzech piwach na pożegnanie – powiedzmy sobie szczerze, bo  mocniejszy trunek się wyczerpał trochę za wcześnie – głowa była cokolwiek ciężka.
    Jeszcze prowadzili ze sobą jakąś niezbyt zobowiązującą dyskusję o zwyczajach w Polsce, ale wreszcie wezwano go na salę i tam usłyszał wyrok w imieniu Rzeczypospolitej, zakazujący  obywatelowi prowadzenia pojazdów dwuśladowych, czyli samochodu, rowerów tudzież pojazdów konnych i wielbłądzich  na rok i rekwiruje prawo jazdy, dla pewności, że delikwent nie będzie uprawiał jazdy. Po upływie roku obywatel przystąpi do egzaminu na własny koszt. Ponadto okłada się winnego karą grzywny w wysokości 700 złotych polskich. I niech wie, że tak niska grzywna to łaskawość sądu, który wziął pod uwagę niskie dochody oskarżonego z racji pracy w zakładzie prywatnym, wynoszącym  1000 złotych netto miesięcznie. Ponadto do zapłacenia pozostaną koszty przewozu do izby, koszty opieki fachowca medycznego w czasie snu i wynajmu tapczanu.
     Odurzony wysokością kosztów jego transportu do izby wytrzeźwień, noclegu, tudzież innych wydatków poniesionych przez państwo w obronie bezpieczeństwa jego obywateli, pomyślał tylko,że pewnie nie naraziłby na tak wysokie koszty organów władzy, gdyby ta po prostu odwiozła go te sto metrów do jego chałupy, a nie trzydzieści kilometrów do miasta.
    Na korytarzy tylko szepnął do swojego rozmówcy, że będzie musiał kupić sobie hulajnogę, bo tylko na ten pojazd nie dostał zakazu.   

środa, 21 grudnia 2011

To nie wszystko....



Czy to już wszystko, co można dostać od życia?
Trochę dzieciństwa beztroskiego,ptasio -rozświergotanego
Ciekawością krzesającego iskry na polnych kamieniach?
I trochę młodości górnej,chmurnej
Optymistycznie głową w mur
W przemądrzałym buncie
Przeciw staremu światu i jego zmurszalym zasadom?
A potem lata życia dla innych,pracy dla chleba,
Nieustannego godzenia różnorakich obowiązków
Odkładania siebie na potem,na jutro,na kiedyś tam?
I osiadanie w rozdeptanych kapciach zmurszałych zasad
Niby własnych a przecież odziedziczonych
Wbrew albo za porozumieniem stron.
A jeszcze potem święty spokój
I wielkie zadziwienie
Że to już wszystko?
I co się stało z tym "potem","później","kiedyś tam"?
A może jeszcze trochę lata się przydarzy?
I jesieni w złotych liściach
I może jeszcze trochę śniegu
pod stopy sypnie Bóg
A potem co ziemia dała to i weźmie...
I to już wszystko?
Tylko tyle?

piątek, 16 grudnia 2011

"Bo zawsze się dochodzi....
gdzie indziej, niż się chciało..."
                   Staff - "Odys"