sobota, 11 lutego 2023

Historia z fotografii

   Długie zimowe wieczory, nudne programy telewizyjne, powtórki starych filmów sprzyjają zagłębianiu się w albumy rodzinne. Te stare, często czarno-białe zdjęcia okazują się niezwykle inspirujące dla wyobraźni,  na zasadzie "a gdyby..." . Dla mnie stały się nie tylko podróżą w przeszłość, ale pożywką dla snucia innych wersji życia, które mogły mnie doprowadzić "gdzie indziej niż się chciało".

   Patrzę na fotografię. Spogląda z niej szczupła dziewczyna z prostymi włosami , zakrywającymi praktycznie pół twarzy z jednej strony i pół - z drugiej. No cóż taka to była moda - na topielicę. Z tą topielicą to zaczęła mama, bo nie było to ani wygodne, ani też nie wszystkim pasowało, szczególnie jeśli włosy nie były zbyt gęste, a raczej cieniutkie i proste jak druty.

   Te włosy to zmora mojej młodości. nie dały się nigdy ułożyć w romantyczne fale, nie mówiąc już o loczkach. Po maturze mogłam je zgwałcić ondulacją, ale po kilku myciach  wyglądały jak siano. Można było ukryć je pod peruką. Nie było trudno kupić takową ze sztucznych włosów. One były raczej takie jednorazowe. Ale gdy trzeba było zabłysnąć na pograjce to wystarczało.

   No więc sobie stoję na mostku, nonsazalancko oparta o barierkę w jasnej , prawie białej sukience mini. To nie była zwykła sukienka, ale szyta na miarę a jej ozdobą był haft wykonany przy dekolcie w kształcie półkola i przy części dolnej , takie dwa półkola . Sukienkę według projektu mamy uszyła ciocia, wzór haftu projektowałyśmy razem, wykorzystując motywy kaszubskie. Ciocia uszyła w sumie pięć sukienek dla mnie, siostry, mamy, jej przyjaciółki i dla siebie. Była niesamowicie zdolną krawcową, czuła materiał i potrafiła wyczarować niezwykłe kreacje z materiału, jaki udało się zdobyć mamie. Ale wyszywałyśmy już same: każda swoją i każda inaczej sytuowała wzory kwiatów. Sukienki były rewelacyjne i nie było osoby, która przeszłaby obojętnie, gdy szłyśmy ulicą. Do tych sukienek mama zdobyła srebrne sandałki. Zawsze lubiła niestantardowe rozwiązania i poprawiała szyte taśmowo sukienki, bluzki kupowane w domach towarowych. Uważała, że trzeba się wyróżniać, że nie należy ubierać się jak wszyscy, że trzeba wykazać się i elegancją, i gustem, i inspiracją. Ale to były lata siedemdziesiąte. A po nich nastały siermiężne lata osiemdziesiąte, gdy trudno było cokolwiek kupić. Człowiek cieszył się, że złapał jakiś łach. A ciocia też przestała szyć, mama polować na materiały, o były ważniejsze sprawy, większe łopoty i troski.

   Te wakacje, ten mostek, ta płynące dołem rzeczka... .Jeszcze wtedy nie miałam sprecyzowanych planów, jedynie marzenia. Chciałam osiedlić się w mieście, pracować w mieście, a dokładnie uczyć języka polskiego. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe, że czeka mnie długa droga, po maturze studia. Ale wierzyłam, że mi się uda. To na tym moście inna ciocia uświadomiła mi, że mogłabym wybrać łatwiejszą drogę bez wyrzeczeń, bez wysiłku. Wystarczy poznać chłopaka, wyjść za mąz i liczyć, że on będzie pracował, ja będę gospodynią domową, Tata też tak uważał: po co ci szkoła, studia, prawo jazdy. Dzieci cię oblepią i po marzeniach. Użyte argumenty były prawdopodobne, zważywszy ówczesny stosunek do pracy kobiet - niższe płace, dyskryminacja w awansach i mnóstwo obowiązków.

   Jakby wyglądało moje życie, gdybym posłuchała? Bo takie myślenie wówczas było w zdecydowanej większości, tym bardziej, że pochodzenie wiejskie nie ułatwiało życia. Wielokroć słyszałam uwagi, że po co ci, że wracaj na wieś do kur, krów,... no, na szczęscie tu wkroczyła mama. Była taką domową gospodynią i nie była szczęśliwa. Marzył jej się szeroki świat, a utknęła na wsi, w domu. To ona nam nie pozwoliła nawet na odrobinę zwątpienia, gdy życie dawało w kość. Mawiała, że jeśli nałożymy sobie odpowiednio "pod dachem", to nikt nie będzie wytykał wiejskiego pochodzenia. 

   Słowa mamy wielokrotnie się sprawdzały. Ileż to osób okazywało zdziwienie, że jestem ze wsi "i taka oczytana?, taka obyta?, taka elegancka?, wykształcona?"

   Z tym, że wyszłam ze wsi i na wieś wróciłam. Na szczęście nie jako gospodyni, lecz nauczycielka.