sobota, 8 grudnia 2012

Gdy boli dusza

     Boli mnie dusza.Przede wszystkim dusza... I o tym bólu chciałabym opowiedzieć, Najlepiej najbliższym, którzy mogą zrozumieć ten ból. Ale oni nie chcą słuchać o moim bólu. Wysyłają do psychiatry, obcego człowieka, który  nie potrafi zrozumieć... Byłam u psychiatry i starałam się mu opowiedzieć. Bardzo uprzejmie i z zainteresowaniem słuchał... Mówię..Ale coraz bardziej jestem zaniepokojona. On to zna, z setek innych opowieści!!! To powielana opowieść,  plagiat żywcem ściągnięty z setek ludzkich żyć. Zacinam się . Milknę. Wkracza inny narrator i kończy opowieść o moim bólu!
    Odpowiedź to również plagiat setek odpowiedzi. Nic nowego indywidualnego...Ale słucham! Może wyłowię coś dla uzdrowienia mojej duszy. Czas minął."Proszę przyjść za miesiąc, a gdyby pani chciała porozmawiać.... można umówić się telefonicznie..!"
    Wychodzę . Ból trochę zelżał przyćmiony  fakturą  na sumę stu złotych!!! Nie dość, że starałam się jak najlepiej opowiedzieć, słuchając bardzo cierpliwie, filtrowałam odpowiedź, żeby między klasycznymi, książkowymi  ( powieściowymi) słowami znaleźć coś na mój ból, to jeszcze za to zapłaciłam!
    Bólu duszy nie załatwi psychiatra. Ten ból trzeba leczyć z najbliższymi, którzy dobrze znają jego źródło. Gorzej, gdy najbliżsi nie chcą uczestniczyć w tej wojnie z bólem w duszy. Nie chcą lub nie mogą, bo też mają swój ból. Pozostaje nam samotna walka. Cierpliwie z dnia na dzień... Może któregoś dnia obudzę się bez bólu?

piątek, 23 listopada 2012

Tak mi gdzieś kołacze

   Jestem sceptyczką. Nie wierzę bezmyślnie i nie ulegam sugestiom innych. Mam swój świat niewidzialny dla innych  i raczej nikt z zewnątrz nie jest w stanie w taki sposób zaingerować, bym zmieniła poglądy. Ani kapłan, ani psychiatra, ani bioenergoterapeuta, ani wróżbita. Czy to dobrze? Nie zawsze. Z problemami psychicznymi muszę uporać się sama. Nikt nie jest mi w stanie pomóc żadnymi argumentami. Ja sama muszę je znaleźć w sobie. Muszę rozmawiać ze sobą. Takie dwie "ja", gdzie jedna jest ziemią a druga niebem, oddzielone obłokiem.
   Mija rok od śmierci męża. Zmagam się ze stratą  i ciągle nie mogę uwierzyć. Niby wiem, widziałam. A jednak nie wiem. Tylko czuję, gdzieś ponad zmysłami, że to nie do końca była śmierć, odejście w ziemską nicość.Ja ciągle czuję obecność.Tak przelotnie i zupełnie enigmatycznie: zapach ciała przez marynarkę, gdy tańczyliśmy. Ciepło napływające nie wiadomo skąd. Jego słowa pojawiające się nagle w głowie i konieczność wypowiedzenia ich na głos. Nie, nie konieczność,ale subtelny, irracjonalny przymus.
   Nasze małżeństwo to dwie różne postawy: ja ekspansywne, uparta, mająca zawsze ostatnie słowo, analizująca po wielokroć fakty, komentująca i walcząca. Mąż małomówny, używający zdecydowanych argumentów, opanowany, mający własną hierarchię wartości, wycofujący się, gdy stwierdzał, że skórka nie warta wyprawki, raczej skłonny do ustępstwa. Ja zaperzona do końca, nieustępliwa, mimo błahości problemu.
   I co się dzieje teraz? Pojawiła się we mnie druga osobowość. Obok dawnej spontanicznej, angażującej się we wszystko emocjonalnie, stanęła druga ze słowami "nie zaperzaj się, nie warto, nic nie zyskasz, ustąp". I skąd to się we mnie wzięło? Ja  "moje" i ja "Kazika".
   Wiele lat  mąż był lekarzem mojej zranionej dumy, moich porażek. Animatorem drogi do szczęścia i spokoju, radości z sukcesów i wyjść z kryzysów rozpaczy. I jest nadal. Tylko niejako we mnie.
   Wczoraj, a może przedwczoraj?,  między północą a wschodem pokazał mi pulsującą łunę. "Chcę tam iść. Tam poczekam na ciebie. Jestem zmęczony. Pozwól mi odejść". Zrozumiałam z całym spokojem przyjęłam tę informację nie wiadomo skąd, by za chwilę swoim zwyczajem zaprotestować:"Nie, nie możesz odejść. nie wolno ci. nie dam rady bez ciebie!".
   Uczucie paniki i spokoju. Ja i on. Oblał mnie strumieniem pot:  zimny - gorący. Wybiec- zostać?  Pozwolić- zakazać? Krzyczeć- milczeć?

sobota, 6 października 2012

Wrażliwość małych ludzi

     Nie przypuszczałam, że mnie może dopaść choroba. A jednak nie ominęło mnie szaleństwo i hulanka jesiennej grypy. Mimo bólu głowy, łamania w kosciach i wysokiej - jak na mnie - temperatury, obowiązek ponad wszystko. Przyprowadziłam Michasia z przedszkola, zapewniłam ciepły kolejny posiłek, zorganizowalam zabawę i dopiero wtedy polożyłam się na chwileczkę. Miałam tylko poleżeć. Nie wiem, kiedy zapadłam w sen. Lekki, czujny, ale jednak sen. Obudziło mnie delikatne dotknięcie czegoś miłego, przytulnego. I cichutki szept "Króliczek cię ogrzeje i otuli. Śpij babciu, a ja będę cichutko tu sobie siedział"
Tak. Mój pięcioletni wnuk zauważył, że się kiepsko czuję, że nie można mnie ciągnąć do zabawy, że muszę poleżeć. Wzruszyło mnie to bardzo, aczkolwiek mam wielkie doświadczenie w pracy z dziećmi i wiem, że są wrażliwe i empatyczne z natury. Ale też i widzę małych egoistów, tupaniem i wrzaskiem wymuszających na dorosłych świadczenia.
     Jak to się dzieje, że wrażliwość na innych gdzieś ginie po drodze ku dorosłości? Co wpływa na rozrastanie się egoizmu dziecięcego do monstrualnych rozmiarów?
     Michał pojechał z mamą do Parku Jurajskiego w Łebie. A ponieważ z dinozaurami jest za pan brat to chciał jakąś pamiątkę, chociaż małego  dina. Mama orzekła, iż nie ma pieniędzy, więc nie kupią żadnej pamiątki. Tym bardziej, że Michał ma całą kolekcję dinozaurów w domu. Dzieciak nie upierał się i bez żalu opuścił sklepik z pamiątkami. Nieco dalej znajdował się kolejny sklepik. Tym razem z biżuterią. Mama zatrzymała się przy błyskotkach. Spodobały jej się kolczyki- ma manię kupowania kolczyków. Już sobie nawet wybrała niedrogie i z zamiarem ich kupienia zdecydowanie skierowała się do środka. Michał natychmiast zastąpił jej drogę i zadzierając głowę powiedział: "Nie mamy pieniędzy. A ty masz bardzo dużą kolekcję kolczyków. Nie trzeba ci więcej." Mama zrozumiała . Odstąpiła od zakupu.
     Lekcja, jakiej udzielił nam Michał, jest zrozumiała: jeśli my potrafimy odmówić czegoś dziecku, racjonalnie tłumacząc tę konieczność, to i sobie też musimy odmawiać. Bo mały człowiek kolekcjonuje zabawki, tata narzędzia, mama kolczyki. Każdy ma prawo do swoich zainteresowań. Dziecko też.Jeśli nie ma pieniędzy na zabawkę do kolekcji dziecka, to nie ma ich też na zbiory dla dorosłych.
    Uczestniczenie w finansach domowych nawet czterolatka  wiele może nauczyć brzdąca. Mówienie o bólu, o cierpieniu i traktowanie poważnie też może nauczyć wiele. Ale jak uchronić tę zasadę, naukę w środowisku?

wtorek, 17 lipca 2012

Pępkowe

     Drobny, niski w wielkim kapeluszu kowbojskim z rozmachem otworzył drzwi do knajpki. Zatrzymał się na progu, stając w rozkroku, co pozwoliło mu na zatrzymanie samoczynnie zamykających się drzwi. Na nogach miał zdezelowane popękane kowbojki, ze znacznie startymi już obcasami. Wyświechtane dżinsy i flanelowa koszula w jaskrawą kratę oraz skórzana kamizelka dopełniały stroju kowboja. Chwilę milczał, czekając, aż umilknie szmer rozmów.
     Przy ladzie barowej stało dwóch facetów sącząc piwo. Przy stoliku , w rogu, jeszcze dwóch, też przy piwie. Za ladą stała właścicielka. Trwała niezobowiązująca pogawędka, ale na widok typa w drzwiach i jego postawy rozmowy umilkły. Cisza.
      I wtedy kowboj oznajmił: "Stawiam wszystkim piwo. Czarna urodziła". Jeszcze chwilę trwała cisza.
      "Ty, kowboj! A czarna to kto? To chyba nie ten ogier, czarny, bo...?" Wszyscy parsknęli śmiechem.
      Kowboj zajmował się hodowlą koni wyścigowych. W całej okolicy wiedziano, że ma konie, ma przyczepę do transportu konia i bierze udział w wyścigach. Nałogowo.Ponadto opiekował się bardzo starymi dwoma końmi, które uratował z rzeźni, kilkoma owcami. Był właścicielem  pary świnek wietnamskich i dwóch kucyków.
      "No co wy! moja kobieta!"
     Chichot trwał. Wreszcie ktoś zapytał: "Twoja kobieta? A jak ma na imię?"
      "A bo ja wiem?"- z zakłopotaniem odpowiedział, usadawiając się na stołku barowym.- "Nazywam ją Czarną i już. A ogier to Czarny!".
     Pojawiły się kufle z piwem. Ochoczo po nie sięgnięto, bo nieczęsto zdarza się frajer stawiający. Zaciekawiona barmanka zaczęła wypytywać o dziecko. Wyjaśniał, że to syn, że nie zapytał o imię, bo go to nie interesuje. A syna wychowa na dobrego dżokeja.
    "A co na to teściowa?"
    "A co ma do tego ta gówniara? Ona jest ode mnie młodsza o pięć lat i nie ma nic do gadania"- Chwilowe milczenie.
    "Jak to? Teściowa młodsza od ciebie? To Czarna jest nieletnia?"
    "No co wy, k...! Jest pełnoletnia. Widziałem dowód!" - Zapanowała ogólna konsternacja nad taką ignorancją kowboja. Nie wiadomo, co powiedzieć, tym bardziej, że już drugą kolejkę piwa pili, a była nadzieja i na trzecią darmochę. Z kłopotu wybawił sam kowboj. - "Jest u mnie już dwa lata. Jakąś szkołę skończyła i szukała pracy, więc ją zatrudniłem, bo nie mam czasu na prowadzenie domu i potrzebuję , żeby mi przy koniach pomagała".
    "Szczęściarz z ciebie,... syn, młodsza teściowa i kobitka, która nie ma pretensji!"

sobota, 14 lipca 2012

Ludzkie sprawy

     Obserwując  codzienne życie z pewnym dystansem można zauważyć dziwaczne zjawiska: ludzie uwielbiają stwarzać sobie i innym  problemy. I uwielbiają je rozwiązywać, najczęściej na swoją domniemaną korzyść, po swojej myśli.
     Przyjaciele. Powierzają swoje tajemnice, zwierzają się z najintymniejszych sekretów, nie zawsze dobierając odpowiednie słowa. Pretensje i kłótnie. Ugody. I zaś od początku. Ale to przyjaźń i można tak sobie żyć. Gorzej, jeśli staje się to w rodzinie. Każde spotkanie to totalna klapa. Zbieramy sie przy okazjonanych uroczystościach przy wspólnym stole. Jeśli nie rozmawiamy by nikogo nie zdrzaźnić, jest dretwo i niesmacznie. Jeśli poruszymy istotny prblem, to nie ma takiej opcji, by komuś nie stanąć na odcisk.
     Rodzice i czworo dzieci. Wiadomo,iż z domu musi wybyć trójka. Tej trójce pomaga się zdobyć odpowiednie miejsce w życiu. Kupuje sie mieszkanie, daje na meble i samochód, wspiera ich dzieci.
Ten, ktory zostaje przy rodzicach praktycznie nie dostaje nic, bo ma schedę w postaciu ojcowskiej chałupy. Toteż jest pewny, że nikt z rodzeństwa nie będzie mu wyliczał, kazde ma mieszkanie, czyli rodzice zadbali.
I tu zaczyna się piekło, bo nie ma w zwyczaju chodzić do notariusza i zapisywać decyzje w formie prawnej. Dzieci niby są zgodne i za życia rodziców nie roszczą pretensji. Pretensje pojawiają się po śmierci rodziców. I roszczenia.
     Przyglądam się takiej walce o ojcowiznę w pewnej rodzinie. To żenujące. Sprawy o spadek i udziały w ojcowiźnie, podziały i przeliczenia. Wzajemne pretensje i oskarżenia. A nienawiść i podejrzliwość rośnie z dnia na dzień. Rodzina , jeszcze zgodna i wspierająca się kilka lat temu, obecnie skłócona i centymetrami mierząca należne udziały w spadku. Kontrolująca sprzęty i rzeczy, które zostały po rodzicach. Rzeczy całkowicie nieprzydatne, zbędne i mające jedynie walory sentymentalne.Jak Książę Radziwiłł, gdy objaśnał Kmicicowi sens swojej polityki. Ale on przypadkiem miał co odcinać, bo w tej rodzinie nie ma takich dostatków, żeby można cośz tego mieć.
     Ludzie lubią problemy. Rozwiązują je , nie bacząc na śmieszność, krzywdę innych, czy też niską wartość,  dla której nie warto nawet jednego dnia poświęcić, a cóż dopiero lata.

piątek, 29 czerwca 2012

Ogarnąć

        Najpierw był podział domowych obowiązków, tudzież kierunków poszerzania kwalifikacji w celu najefektywniejszego funkcjonowania wspólnego gospodarstwa. Po kilkudziesięciu latach utrwalił się obraz wyraźnych kompetencji: ja - kuchnia, ubrania, sprzątanie, wystrój. On -  remonty, naprawy, obsługa techniczna urządzeń i mechanizmów, decyzje w sprawach wymiany. Nie wchodziliśmy sobie w drogę. Ba! Nawet nie interesowaliśmy się specjalnie tym, co robi,  i jak, ta druga strona.
        Kara jest. Zostałam  sama i nie umiem absolutnie nic. Nie naprawię, nie uzupełnię, nie odczytam parametrów nie ocenią stopnia zużycia- no, kompletnie nic. Nie umiem odpowietrzyć grzejników, nie potrafię znaleźć właściwych symboli, a tym bardziej odczytać: nyple, śrubunki, nakładki, podkładki i podkłady zaślepki, trójniki.... cała kolekcja nazw, które nic mi nie mówią. Najbłahsza rzecz, a ja mam problem przyprawiający mnie o ból głowy.
        Żałuję, że nie interesowałam się tymi sprawami, bo teraz jestem zdana całkowicie na innych, a jakoś niespecjalnie im ufam.  Kazik nigdy się nie mylił, a fachowcy często. Nim podjął decyzję o wymianie, najpierw próbował rzecz naprawić. Sądziłam, że to z oszczędności. Teraz wiem, iż to była również nauka, praktyczne zapoznawanie się z budową i częściami. Pomagało mu to potem dokonywać właściwych zakupów, oceniać stopień zużycia i decydować. Nikt mu nie sprzedał badziewia, nie wcisną ł części zastępczej.
        Oczywiście! Można wezwać fachowca, a nawet dwóch! I co z tego? Ich opinie się różnią!!! A ja muszę podejmować decyzje i za to płacić.
        Fachowcy w sklepach. Brrr! Podsuwają zastępcze elementy z zapewnieniem, że będą pasować. Nie pasują. Po interwencji u sklepowego fachowca, po długiej rozmowie, okazuje się, że fachowiec, owszem, od pieczenia chleba i na urządzeniach sanitarnych się nie zna. W sklepie chemicznym sprzedawca to wykształcony fryzjer a nie spec od chemi budowlanej. W warsztacie samochodowym zatrudnił się rzeźnik. W sklepie z akcesoriami komputerowymi pracuje miła pani kosmetyczka. Wszyscy zatrudnieni chwilowo, poszukują innej pracy i nie mają zamiaru się przekwalifikowywać a tym bardziej zdobywać wiedzę o aktualnie sprzedawanych specyfikach. Właściciele placówek? No cóż!
        "Pani wie, jak trudno znaleźć fachowca? Poza tym i tak się wkrótce zwolnią, bo zaczepiają się tylko na trochę, by załatwić sobie pracę za granicą"

wtorek, 26 czerwca 2012

Patrzenie wstecz

      W godzinach samotności, bycia sam na sam z myślami i bezmyślnym szmerem telewizora, zastanawiałam się nad minionym czasem. Przegląd wspomnień.
       Młodość: nauka, marzenia, spotkania, ukradkowe czułości, bo co powiedzą wścibscy ludzie. Skrzętne ukrywanie żywiej bijącego serca pod maską obojętności a czasami sarkazmu. Strach,że ktoś odkryje, wyśmieje, zakpi, czy też zacznie odradzać.
       Dobre lata małżeństwa: wszechstronna pomoc w opiece nad dziećmi, praca i liczne umiejętności, które pomagały łatać braki na rynku ówczesnej Polski. To dobre wspomnienia.
       Średniowiecze: zaczęło się dziać źle. Wszechobecny alkohol, oblewanie, częstowanie, podziękowania w litrach samogonu. Straszne lata. Upadek marzeń i utrata wszelkiej nadziei. Nie wiadomo, co zrobić. Walczyć? Poddać się?Uciec? tylko gdzie i z czym? Kolejne upadki.
       Oświecenie: wstrząs i początki opamiętania. Powolny powrót, który nie odbywał się na drodze pokojowych rozmów przy stole. Wzajemne pretensje, oskarżenia, mniej lub bardziej sensowne. Stracone lata.
        Pozytywizm połączony z renesansem:  Uczuć i odkrywania na nowo  siebie. Wycieczki, wypady . Już wiedzieliśmy: Ameryki to już nie zdobędziemy, ale możemy tworzyć swoje małe światy i odkrywać to, co zakryte w zasięgu ręki. Cieszyć się każdym dniem.
        Póki śmierć nas nie rozłączy: okres choroby, wszystko podporządkowane jednemu celowi. To najtrudniejszy sprawdzian. Egzamin każdego dnia, czepianie się każdej nadziei, każdej pozytywnej informacji. Spijanie z ust lekarza optymistycznych relacji, z pominięciem  negatywów.
        Zapadł mrok: nie mogę pogodzić się z tym. Brakuje mi poczucia bezpieczeństwa. Stoję przed sprawami, które załatwiał kiedyś mąż i nie wiem, jak się do nich zabrać. Nie umiem, a przecież muszę sobie z nimi radzić. Każdego dnia nowe wyzwania. Pytam go i wsłuchuję się  w podpowiedź. Nie zawsze zapali się światełko

środa, 18 kwietnia 2012

Franuszek

Franuszek. Dziwne zdrobnienie dla sześćdziesięciolatka. Tak go nazywają. Alkoholik. Każdego ranka staje na rogu domu i czeka na okazje zarobku. Wykonuje drobne usługi za parę groszy. Zawsze chętny do pomocy.
"Tak kazał robić Kazik świętej pamięci. Zwinął się szybko. Ale każdy umrze. Ja, wy... może nawet jutro".
Używa trzeciej osoby zwracając się do mnie. To taka forma z przeszłości językowej. Dowód szacunku. Moja mama tak zwracała się do swojej matki. Obecnie tylko najstarsi ludzie jej używają. I to nieliczni.
Franuszek co kilka tygodni zwraca się z pytaniem, czy w czymś nie pomóc, bo obiecał to Kazikowi, świętej pamięci. "Bo, jakby co, to on chętnie."
Nie mogę powiedzieć, nic złego o nim, mimo że częściej jest pijany niż trzeźwy. Załaduje węgiel, przeczyści komin, coś wywiezie. Fascynujące jest,że służy pomocą, że zapyta. Dobry człowiek, chociaż ma zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej. Upośledzony i zaniechany przez rodzinę. Ot, głupi Franek. Jakoś przeżyje przy rodzinie. Kto miał głowę, żeby go usamodzielnić!! Żyje z dnia na dzień całe kilkudziesięcioletnie dorosłe życie.
  Chyba nawet nie posiada dowodu osobistego. Nigdy nie był w mieście. Jego miejsce to podwórka a podróże to las . Najczęściej dojeżdża tam jako pasażer ciągnika, do załadunku drewna. Potem cierpliwie rżnie na klocki, na cudzym podwórku. Pod wieczór już o niczym nie pamięta, zarobek przepity. Tylko w kieszeni butelka piwa na kaca i na wpół opustoszała paczka papierosów. Do jutra. Jutro być może trafi się następna fucha i drobny zarobek. A jeśli nie, to dobrzy koledzy poczęstują.
Dobry człowiek. Bez marzeń, tęsknot i pragnień. Szczęśliwy, gdy może się komuś przydać, a przy okazji zarobić.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Droga

Droga
Kręta i wąska droga niespecjalnie nadaje się do jazdy samochodem. Powstała w czasach bryczek i powozów, raczej jako aleja do spacerów wśród pól, niż ważny trakt komunikacyjny. Obsadzona lipami tworzyła malowniczą, krętą, zdecydowanie wyróżniającą się miedzę zieleni latem, złota jesienią i brunatnego pasa zimą między bezkresnymi polami
W dobie samochodów bruk zalano asfaltem, część drzew wycięto, pozostawiając tylko te o znaczeniu zabytkowym. Korzenie, tych pozostawionych, cierpliwie penetrują ziemię, wgryzając się w różnym kierunku miedzy kamienie, krusząc stopniowo asfalt w poszukiwaniu pokarmu. Drogowcy ustawili znaki informujące o korzeniach w skrajni jezdni. Doświadczeni kierowcy ograniczają prędkość i spokojnie podziwiają widok poszarpanej wstążki drogi.
Latem wyjątkowo przyjemnie jechać tą alejką, w rozbłyskach światła między cieniami rzucanymi przez wysokie drzewa.
Zima również jest interesująca na tej drodze. A to ze względu na kolejność odśnieżania, tworzące się między drzewami zaspy i niewidoczne pod śniegiem wyrwy.
Droga - relikt początku wieku XVIII wiele widziała i wiele zaznała. Powozy i wozy wyładowane plonami, przemarsze wojsk i spotkania niecierpliwych kochanków.
Jechała tą drogą już wiele razy ale magia tych drzew i zakręty nieodparcie pobudzają wyobraźnię. To wyjątkowy szlak, na którym każdemu, kto mieszka w okolicy coś się interesującego przytrafiło.

piątek, 13 kwietnia 2012

Za wszelką cenę

Kolejny  egzamin o upragnione prawo jazdy. Kolejny, bo WORD musi zarabiać. Jeśli nie oblejesz na placu to egzaminator będzie chciał cię koniecznie oblać w czasie jazdy po mieście.
Szczęśliwie zaliczyłeś, przyszły kierowco, plac!!! To nie bardzo ucieszyło twojego egzaminatora- super kierowcę, alfę i omegę jazdy i przepisów. Wsiada do samochodu ze zdegustowaną miną i wydaje dwuwyrazowe polecenie: "Wyjeżdżamy z placu", a potem kolejno: "W prawo" , "w lewo", .... Zaliczasz zawracanie na rondzie, potem na następnym rondzie, a potem jeszcze jedno rondo. W Słupsku jest i ich około 12,  więc może na którymś cię złapie, bo są ze zjazdami ślimakowatymi i bez.. Jeśli jednak to ci się uda to wjeżdżasz w drogę jednokierunkową, wąską zastawioną samochodami. Manewrując ostrożnie między zaparkowanymi pojazdami nie bardzo zwracasz uwagę na znaki... i tu cię złapie, bo albo nie podjeżdżasz do lewej krawędzi jezdni, albo nie zatrzymasz się bezwzględnie na znaku "stop". Szczęściarzem jesteś, jeśli przebrnąłeś tę trasę. Ale to nie koniec niespodzianek. Spokojnie wjeżdżasz na normalny odcinek drogi, a egzaminator intensywnie myśli, jakby cię tu załatwić. Najłatwiej to oczywiście na osiedlowych uliczkach. Tam pomogą mu na pewno przechodnie z prawem przechodzenia ulicy w każdym miejscu.
Egzaminowany dostaje oczopląsu, by nie przegapić żadnego wykazującego ochotę na przejście przez ulicę... Zabawa w kotka i myszkę trwa. W oczach egzaminatora zapalają się błyski. Czujność wzrasta na poziom  czerwony, zmysły maksymalnie wyostrzone....Błyskawicznie rzuca okiem na prędkościomierz, w lusterka i omiata wzrokiem widoczki za szybami. On wie, że teraz to nie umiejętności kierowcy, zresztą początkującego, ale szczęście i przechodnie zdecydują o zdaniu lub nie.
Krążysz po tych uliczkach, na które w przyszłości nie będziesz nawet wchodził, aż... !!!! Tu cię ma! Na ulicę niespodziewanie wkracza ktoś, kto jeszcze moment temu stał spokojnie z boku. Egzamin nie jest zaliczony, bo zbyt późno wciskasz hamulec, no i przechodzień się przestraszył!!! Wracasz do bazy na tylnym siedzeniu- tylne, żeby cię jeszcze bardziej upokorzyć. W domyśle: nie zasługujesz nawet na to, by siedzieć obok egzaminatora.
No cóż! kasa WORD- 112 złotych- kolejny raz i nowy termin. I tak przejeździsz buty, kurtkę, płaszcz. Egzaminator pożegna cię z tryumfem w oczach i słowami "Jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo na drodze i nie możemy dać prawa poruszania się pojazdem , komuś, kto nie umie jeździć"

środa, 15 lutego 2012

Trzeba się pożegnać

"Musi pani się pożegnać z mężem. Dać mu spokojnie odejść. Pani przecież rozumie. Póki nie pozwoli mu odejść, będzie się pani miotać. Trzeba się nauczyć żyć inaczej, od nowa. Spisać swoje obowiązki i zrobić konspekt ich realizowania. Na ataki paniki dam tabletki. Na umiejętności nie ma tabletek. Sama musi pani się nauczyć." Lekarz od głowy mówił to spokojnym wystudiowanym łagodnym głosem, nawet z lekkim uśmiechem, który miał dodawać otuchy. Przy okazji przytoczył wiele podobnych do mojej, historyjek. Ale tylko podobnych. W swojej , jakże ludzkiej, świadomości nie dopuszczam myśli, że moje życie jest podobne do życia innych. Jestem jednostką wyodrębnioną, inną.... Rozum jednakże podpowiada, że ma rację. Historia taka sama przytrafia się wielu i wielu odczuwa ją podobnie, tylko w innych realiach, okolicznościach i pod innymi hasłami.
Więc dlaczego? Rozczulam się nad sobą, płaczę po kątach z żalu nad... Właśnie!
Przypominam sobie ostatnie chwile męża, ostatnie słowa, ostatnie znaki. Widzę ten paniczny strach i wysiłek  tego ukochanego człowieka, by odejść z godnością,  z twarzą łagodną i spokojną. A ja nachylona nad nią muszę powstrzymywać łzy, łkanie, by nie przysparzać większego bólu, by nie utrudniać mu odejścia, bo tylko śmierć ukoi jego ból.
Może, gdybym mogła wtedy płakać, teraz nie musiałabym? Może, gdybym w ten czas nie musiała być taka dzielna, teraz miałabym siłę, by stawić czoło życiu?
Każdego dnia potykam się o jego obecność, o sprawy, którymi się zajmował osobiście, o techniczne problemy, które rozwiązywał bez włączania mnie. Teraz nie mam pojęcia co z nimi zrobić, jak je rozwiązać.
Trudno wyjść z domu, gdy ma się świadomość, że powrót jest powrotem do pustego pokoju, że nikt nie czeka z niecierpliwością na mnie. Nie pyta o nowinki i ploteczki, nie słucha i nie komentuje?

wtorek, 17 stycznia 2012

Dwa oblicza

  Rzeczywistość jest problematyczna. Jeśli się rozmawia z ludźmi, słyszy się narzekania, kwękania  i permanentne nuty niezadowolenia z życia. I to bez względu na status rozmówcy. Zawsze jest za mało, niedostatecznie i nie tyle ile potrzeba.
  Pracodawca, właściciel zakładu, sklepu i tudzież innych kur znoszących jaja, uważa,że pracownicy pracują za mało, za krótko, za słabo, za wolno. Że są nielojalni, leniwi, że czyhają tylko na okazję, by okraść. Nigdy nie mają odpowiednich kwalifikacji, nie chcą się uczyć. Nie dbają o miejsce pracy i nic nie robią poza podstawowymi obowiązkami. Ciągle chcą podwyżek. A tu przecież kryzys, wszystkim ciężko, trudno o klientów, o rynek zbytu, o zlecenia.I właścicielowi przybywa siwych włosów na głowie, gdy tak odpoczywając na Kanarach, analizuje swoją sytuację finansową.
  Pracownik zaś narzeka na niską płacę, na wymagania, na niewolnicze wręcz warunki pracy. Nie starcza mu na rachunki albo na życie. Nie odkłada na czarną godzinę. Nie marzy o urlopach i wakacjach, bo je spędza na dorabianiu na czarno. Zbiera truskawki, haruje na budowie i na zmywaku. I też siwieje od ciągłego przeliczania.
  I tak się miotają wszyscy. Narzekają.
  Życie ucieka. W tym pociągu nie ma zbyt wielu stacji. Opuścić go się też nie da. Tylko śmieć wyrwie nas z niego.

wtorek, 10 stycznia 2012

Mój wstyd

  Nie zdałam egzaminu na prawko! to okropne uczucie! W całym moim życiu niewiele razy ponosiłam klęskę i nie jestem, chyba, przyzwyczajona, bo czuję się zupełnie bezwartościowa. Prawie kaleka. Jak więc mogli sie czuć ci, których uczyłam i ponosili kolejne klęski w dyktandach, klasówkach, sprawdzianach? Okropnie, chociaż nie zawsze to po sobie pokazywali.
  Człowiek chyba naprawdę nie jest stworzony do klęski. Walczy o sukces i jeśli mu sie nie udaje, traci poczucie własnej wartości. Co wtedy robi? Ja mam ochotę rzucić to wszystko, by nie czuć tego wstydu. Inni zdają, a ja nie!!!! Fakt. Tych innych jest bardzo mało a takich jak ja, mnóstwo. Podziwiam ich, bo natychmiast się podnoszą i zaczynają od nowa. Ja leżę długo, rozpamiętuję klęskę  i liżę rany. Potrzebne mi jest wtedy wsparcie i podkreślenie, że to jeszcze nie koniec świata, że dam radę,że to był tylko pech.Chwilowa niedyspozycja, moment nieuwagi.
  Czas mija. Klęska wyjątkowo długo się goi. Odwaga, by stawić temu czoła odradza się bardzo powoli. Najgorszy moment to przystąpić kolejny raz. Dojść na miejsce klęski i podjąć następną próbę. Nienawidzę miejsc moich klęsk, a jest ich sporo. Drobnych i większych niepowodzeń. Społecznych i indywidualnych porażek. Wiem, że nikt nie jest doskonały. Wiem,że życie jest zbyt krótkie, by się nad nimi zatrzymywać. A jednak!
  Człowiek powinien dążyć do doskonałości. Zwalczać wady, szlifować talenty. We współczesnym świecie ta doskonałość  i dążenie do ideału skupia się na podkreślaniu urody i robieniu pieniędzy: idea piękna i idea bogactwa. Nawet już nie chodzi o zdobywanie wiedzy, ale papierków potwierdzających kolejne stopnie . Jeśli teraz zapytamy kogoś: co umiesz?, odpowiada, że ma papier na to, i to, i to. Ale co umiesz? I tu totalna konsternacja. "Chyba coś umiem, bo mam na to kwit". To bardzo powierzchowna wiedza. I dlatego niewielu ekspedientów, urzędników, pracowników jest kompetentnych, fachowych. Niewielu pogłębia swoją wiedzę. Raczej sięga się po inne dziedziny, bo może się to przydać, gdy się zmieni zawód. Trudno we współczesnym świecie o stabilizację zawodową, o bycie kimś raz na zawsze. Czy to jest dobrze? Trochę to pachnie powierzchownym  renesansem. Mieć minimalną orientację w temacie. I to wystarcza. Szkoda, że nie zawsze.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Oblicza

  "To był dobry człowiek. Mówili na niego Pan Kazio. Moi bracia i jego kumple z klasy"- Smurcząc w chusteczkę mówiła zdławionym głosem nieznajoma. Kobieta, starsza, około sześćdziesiątki, schludnie ubrana, stała opierając się o krzyż. Nie znam jej, ale ona zachowywała się, jakbym powinna ją znać.
  "Ja tu pochowałam męża w marcu. Przychodzę często do niego na skargę. Wie pani? Przed śmiercią przepisał nasze mieszkanie na dzieci. Bo przecież trzeba jakoś zabezpieczyć je, prawda? A teraz to ja napotykam tylko kłódki i zamknięte drzwi. I nie wiem, czy mogę wyjść z pokoju...I pytam go, czy wyobrażał sobie, co może mnie spotkać, gdy zapisywał?Mam żal do niego....A pan Kazio to uczył ich w osiemdziesiątym roku. I oni przyjechali na jego pogrzeb. I ja nie wiem, jak mam żyć. Już pięć lat leczę się na raka! Może też niedługo...? Niech pani nie rozpacza! To był dobry człowiek. Wszyscy tak mówią" - Kobieta wytarła chusteczką oczy i nos. Wyraźnie się uspokoiła. Nic nie mówiłam, bo co ona może wiedzieć o mojej rozpaczy? Tyle samo, co ja o jej. Ale pozwoliłam się jej wyżalić, przepowiedzieć ból i strach,  wyciszyć się.Jeszcze stała, snując opowieść swojego życia z ostatnich miesięcy. Ale to nie była historia dla mnie. To do swojego męża ją kierowała. Słuchałam milcząc i czułam się niczym medium. W końcu sobie poszła, a ja wróciłam do swoich myśli. To dobrze, że w pamięci ludzkiej  trwa jako dobry człowiek.
  W mojej miejscowości są eleganckie chodniki, szerokie równe, polbrukowe. A ona , w tej starej kapocie z laską szła środkiem drogi. Samochód zwolnił, zjechał prawie na chodnik, ale i tak nie dało się jej ominąć. Trzeba było czekać, aż zejdzie z drogi. Stara, pomarszczona, z wrogością w oczach, szła wolniutko środkiem. Dawno przekroczyła dziewięćdziesiątkę. Pochowała swoje dzieci, doczekała się prawnuków. Ale jest zupełnie samiuteńka. Rodzina, jeśli wpadnie, to na kilka minut. Ze wszystkimi skłócona. Z sąsiadami też. Żyje, z pretensjami do wszystkich i o wszystko. Ludzie unikają spotkania z nią, bo nigdy nie kończą się one dobrze.Być może ona sama siebie nie cierpi?
  Jaki to rodzaj sprawiedliwości? Dobry człowiek odchodzi, a złego życie trzyma i trzyma...Stałam na skrzyżowaniu i słuchałam, jak rośnie we mnie złość, bulgocze, kipi. Chciałam obiektu do wylania tej kipieli. Nie znalazłam.