wtorek, 18 lutego 2014

Babcine obserwacje - Marcinek

     Marcinek ma już jedenaście miesięcy. Jest duży. Długie blond włoski, zawijające się na czubku głowy, niebieskie oczy, wielkie jak pięciozłotówki, okolone długimi gęstymi rzęsami i usta ... Właśnie mimika ust u tego malca jest fascynująca. A to dolna warga przykrywa górną, a to górna-dolną. Usta w ciup - taki dziobek - a to rozszerzają się w uśmiechu i wtedy widać cztery ząbki- dwa u góry i dwa na dole. Na widok pojazdu - bez względu na rodzaj, markę z tych ust wydobywa się przeciągłe bruuuuuuum! bruuuum! i oczywiście kropelki śliny. Słodziaczek na niego wszyscy mówią.
    Marcinek dostał pod choinkę traktorek, wystarczająco duży, by go na nim wozić. Ale ten pojazd okazał się doskonały jako chodzik. Maluszek ustawia - metodą prób i błędów - pojazd w poprzek. Cwaniak - wie, że kółka nie uciekną mu za szybko do przodu! Staje obok, jedna ręka na kierownicy, druga na oparciu siedzonka i zaczyna popychać do przodu, krocząc dumnie za popychanym pojazdem. Chód ma trochę taki jak kaczka na piasku- kołyszący. Maszeruje przemierzając pokoje korytarz i do kuchni. Wszystkie skręty i zakręty wyrabia. Czasami tylko ma kolizję z framugą, fotelem lub kanapą, czasami zawadzi o brzeg dywanu. Ale nie rozpacza. Metodą podszarpywania do góry, bądź w prawo, w lewo wyprowadza swój pojazdo-chodzik na prostą i dojeżdża tam gdzie chce. Bez płaczu bezradnośći, a już o złości to nie ma mowy. Marcin się nie złości i nigdy nie jest bezradny. Gaworzy w różnej tonacji, uśmiecha się, przewracając tymi wielkimi oczętami. 
    Chciałabym to wszystko jakoś utrwalić- skądś się w końcu wzięło przezwisko Słodziaczek, i jak dodaje mama dla rymu, Robaczek. Ale żadna fotografia, żaden filmik tego nie odda. A szkoda.
Lubi jeść- dwanaście kilogramów nazbierał sobie. Daję mu zupkę. Drobinki jedzenia czasami mu wypadają z ust, zatrzymują się na brodzie. Wnusio tego nie zmarnuje Górną wargą i językiem zagarnia skrzętnie do buzi. Jeśli wypadnie dalej no to od czego są paluszki. Powoli zbiera kawalątka- niektóre się pod paluszkami rozgniotą, inne uda się złapać i na pewno trafią do buzi.
Zjada swoją porcję , siedzi spokojnie, przyglądając  się innym jedzącym. Bardzo uważnie! Wie, że i po jedzeniu może mu coś skapnąć. 
    Wczoraj go tak nakarmiłam i sama zaczęłam jeść. Marcin dość długo śledził wędrówkę widelca, a ponieważ siedział u mnie na kolanach, to jego główka przekrzywiała się  w czasie śledzenia . W pewnym momencie jego rączka błyskawicznie wystrzeliła w kierunku talerza, zanurzyła się w ziemniaczkach i między paluszkami wydostały się rozmemłane ziemniaczki. Rączka najpierw powędrowała do jego buzi, by po na myśle skierować się ku mojej. Nie był głodny, więc chciał mi oddać to co mu się udało zgarnąć z talerza. Upewnił się tylko, że już nie jest głodny, bo obserwacja , jak jedzą inni  to jeszcze nie jest pewność, że samemu się jest najedzonym.
    Ta krótka scenka z moim przecudownym wnusiem kolejny raz uświadomiła mi, że to samo jest z dorosłymi, tylko w bardziej skomplikowanej rzeczywistości. Człowiek rzadko zadowala się tym, co ma i za często zagląda na cudze podwórko, za często myśli, jakby tu sobie jeszcze coś uszczknąć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz