Pierwsze wspólne świeta były trochę chaotyczne. I raczej zorganizowane przez rodziny. Własną mieliśmy tylko malutką choineczkę i drobne prezenciki pod nią. I niezmiernie się cieszyliśmy, próbując budować naszą własną tradycję, czyli czego nie będzie w naszych świętach, a co bezwzględnie zaanektujemy od naszych rodzin.
Pierwszy małżeński sylwester też był uroczy. W wiejskiej świetlicy, udekorowanej krepowymi wstążkami, przy stoliku nakrytym papierowym obrusem, życzyliśmy sobie zrealizowania realnych celów, a w dalszej perspektywie - marzeń.
Pierwsze święta w pojedynkę i pierwszy samotny sylwester właśnie dobiegają końca. Bez życzeń i bez planów. Po trzydziestu pięciu latach. Trudne chwile, trudne dni.I tylko w głowie plączą się słowa "pierwszy, pierwsze". Jakże one inne od niegdysiejszych! Inaczej brzmią, inne mają znaczenie, przecież to te same słowa, z tych samych głosek się składają!
Czy plany z pierwszych świąt zostały zrealizowane? W zasadzie "zawsze się dochodzi gdzie indziej, niż się chciało". Zabrakło nam też czasu na wielkie marzenia ...Zabrakło czasu. Bezlitosna śmierć przerwała wszystko. Muszę zweryfikować plany, dostosować je na własne możliwości. I nie wiem, jak to zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz